wtorek, 24 lutego 2015

John Hart - "Ostatnie dziecko"

Jako miłośniczka thrillerów i kryminałów wydawnictwa Sonia Draga sięgnęłam po tą książkę bez wahania. Szczególnie, że jak do tej pory mam za sobą kilka i z każdego byłam bardzo zadowolona. Gdy dołożyłam do tego bardzo ciekawe, pozytywne i budujące opinie na temat "Ostatniego dziecka" nie mogłam nie zabrać jej z bibliotecznego regału. I nadszedł dzień czytania...

Clyde Hunt to policjant, którego lepiej mieć za przyjaciela niż wroga. Uczciwy, szczery, oddany pracy, ale też wrażliwy na cierpienie innych. Prowadzi sprawę zaginięcia nastoletniej Alyssy. Przez rok czasu pochłonięty rozwiązaniem jej zagadkowego zaginięcia nie baczy na to, że rozpadła mu się rodzina, syn się zmienił, a posada w pracy wisi na włosku. Drąży, analizuje, próbuje ruszyć do przodu i spełnić obietnicę daną matce dziewczynki i jej bratu: "Obiecuję, że ją znajdę"
Johny to jej bliźniak. Cały czas wierzy, że znajdzie siostrę, mało tego znajdzie ją żywą. Chłopiec pozostawiony jest sam sobie, gdyż matka po zaginięciu córki i opuszczeniu ich przez męża, a ojca Johnny'ego popadła w załamanie nerwowe. Nadużywa leków i alkoholu, nie kontaktuje ze światem, jej nowy partner to porywczy, agresywny mężczyzna, który zażywa kokainę.
Pewnego dnia ginie następna dziewczynka i wszystko zaczyna się od nowa. Ale tym razem są nowe ślady, podejrzani, dowody...

Brzmi rewelacyjnie i tego oczekiwałam. Książkę czytałam długo, była dla mnie nudna, styl mnie nie przekonywał. Niby chciało się czytać, ale też coś powodowało, że po kilku stronach odkładałam, robiłam przerwy na inną powieść. Podobało mi się raptem ostatnie czterdzieści stron, a nie tego chciałam, nie na to liczyłam. Lekko rozczarowana, ale dalej trwająca w przekonaniu, że Sonia ma coś co kocham i pewna, że do książek pana Harta na pewno jeszcze zrobię podejście, bo nie można oceniać autora po jednej powieści.Osobiście ani nie polecam ani nie zniechęcam, bo jak widać każdy ma swoje zdanie, a moje nie pokrywa się z zaczerpniętymi opiniami...

<Ocena: 5/10>

poniedziałek, 23 lutego 2015

14 lutego "Walentynki" - wizyta w kinie i wrażenia po Greyu

Walentynki, drugi dzień ekranizacji jakże słynnej książki Pani James "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i zaproszenie do kina od ukochanego... No to myślę: "To mi się podoba". I choć książka (a w zasadzie jej pierwszy tom, bo tylko tyle przełknęłam) bardzo mnie zawiodła, a przed wyjściem zerknęłam na wymowne i negatywne opinie po dniu premiery na temat tegoż filmu, szłam z nastawieniem neutralnym - nie spodziewając się niczego, a dokładniej niczego konkretnego. Czy był to dobry pomysł? Dla mnie tak. Informuję i ostrzegam, że opinię wydaję jako osoba dla której kino, film i oglądanie to zło konieczne! ;)

Najpierw aktorzy... Obsadzenie Dakoty w roli Any było dla mnie od pierwszego dnia strzałem w dziesiątkę. Skromna, niepozorna, nieśmiała, a zarazem śliczna. Miała jednak wdzięk i wspaniałą dozę zadziorności. Jamie? Przyznaję nie podobała mi się taka opcja, nie umiałam go dopasować do Greya z książki. A jednak w efekcie końcowym, a w zasadzie po kilku minutach filmu stwierdziłam, że ten facet to to! Przystojny (choć pewnie nie do końca takiej urody spodziewały się fanki), enigmatyczny, skryty i poważny. W całości stworzyli wspaniały duet, który bardzo przypadł mi do gustu.

Książka erotyczna, a ekranizacja której do niej dość daleko... Pozwolę sobie ładnie i skromnie odnieść się do słów Christiana z powieści: "Waniliowy seks to seks bez zabawek i dodatków." Mniej więcej tak mogę porównać książkę z filmem, gdzie ten drugi to właśnie nuta waniliowa. Czy to źle? Jak widzę po opiniach wielu osób - bardzo, ale dla mnie... NIE. Problemem jak dla mnie był, będzie i jest fakt, że ludzie idąc do kina szli pewni, że dostaną EROTYK graniczący z porno z konkretnymi elementami BDSM. Dostajemy to w ilości skromnej, słodkiej i delikatnej, a co za tym idzie czy to na pewno to? Znów odpowiem NIE, ale to nie znaczy, że właśnie taka forma nie może być dobra, nie może zadowolić czy zachęcić do przemyślenia...

No właśnie i moja reakcja na film... Książka mnie zawiodła, bo była płytka i śmieszna. A prymitywny język, stylistyka i ogólna treść załamuje. Co dziwne film zrobił na mnie ogromne wrażenie, bo zachęcił do myślenia, którego bym się po tego rodzaju ekranizacji nie spodziewała!!! Ogromne gratulacje jednak za oprawę muzyczną, bo to ona wpływa na zmysły, myśli i odczucia!

Na dziś kończę, a osoby, które dopiero będą zamierzały obejrzeć "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zachęcam do tego by poświęciły temu filmowi trochę uwagi i nie szły z konkretnym oczekiwaniem, a otwartym umysłem!

<Ocena: 8/10>

niedziela, 8 lutego 2015

Kenzaburō Ōe - "Zerwać pąki, zabić dzieci"

Książka wpadła w moje ręce tylko ze względu na to, że podjęłam się "Książkowego wyzwania na 2015 r." Ponieważ nienawidzę wojennych klimatów, a takowa książka byłą potrzebna na zaliczenie wyzwania, koniecznie chciałam coś cienkiego i w bibliotece wyszukałam książkę Kenzaburō. Po przeczytaniu na prawdę krótkiego opisu na skrzydełku okładki postanowiłam: "Biorę,bo powinnam dać radę!"

Nie chcę rozpisywać się na temat treści, bo szkoda jej zdradzać. Ważne jest to jakie uczucia to niepozorne maleństwo we mnie wzbudziło - i wzbudzi w wielu z Was jeśli odważycie się wziąć je do ręki.
"Zerwać pąki, zabić dzieci"... sam tytuł nie jednemu z nas daje dużo do myślenia. Książeczka cieniutka, bo cóż to jest 118 stron? A jednak szok ile bólu, krzywdy i okrucieństwa w tak minimalistycznym formacie może się zmieścić. Książka wciąga i hipnotyzuje, przeraża i szokuje. Realistycznie przedstawiona treść powoduje, że momentami ma się ochotę zarzucić czytanie, bo człowieka dobija bezsilność wobec małoletnich bohaterów pozostawionych przez dorosłych samym sobie.

Myślę, że lektura obowiązkowa dla każdego dorosłego, ale nie dla relaksu, a dla przemyślenia. Jeśli spotkacie ją na swej drodze koniecznie przeczytajcie, jeśli nie to poszukajcie, bo na prawdę warto...

<Ocena: 10/10>

poniedziałek, 2 lutego 2015

Erica Spindler - "W milczeniu"

Z Ericą miałam do czynienia już kilkakrotnie. I choć czasami jest świetnie innym razem poziom jest lekko poniżej średniej to i tak mnie przyciąga. Ma coś co każe mi do niej wracać, nie raz, nie dwa, ale cały czas... Jej gatunek thrillera romantycznego czyta się zadziwiająco lekko mimo tajemnicy, zbrodni, mroku...

"W milczeniu" poznajemy Avery Chuavin pochodzącą z małego miasteczka Cypress Springs w Luizjanie dziewczynę. Od kilkunastu lat pracuje i mieszka ona z dala od rodzinnych stron. Wraca, gdy dowiaduje się o samobójczej śmierci ojca. Tyle, że Avery w nią nie wierzy. Zresztą nie tylko ona. A każdy kto zaczyna grzebać ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. To wypadek, to samobójstwo, to nieumyślne spowodowanie śmierci... Mamy urocze miasteczko i mniej urocze tajemnice. Wspaniałych mieszkańców mających już nie całkiem wspaniałe rzeczy na sumieniu. Czy Cypress na prawdę się nie zmieniło przez te lata, gdy Chuvain w nim nie było? A jeśli tak to co tak na prawdę jest tego powodem? Ile krwi się poleje nim tajemnice wyjdą na jaw? Kto w tym miasteczku jest tym dobrym, a kto tym złym? Gdzie kończy się granica między utrzymaniem porządku i prawości, a zbrodnia, nienawiścią i zastraszaniem? Wszystko zostanie wyjaśnione na stronach tej powieści. Wystarczy po nią sięgnąć.

Podsumowując książka wciąga, ma tempo, tajemnice i trochę mroku. Ma swoich dobrych i złych bohaterów, wśród tego romans by ją złagodzić. Mały minus za zbyt łatwe odgadnięcie kto jest winny, kto zabija, kto jest tym złym. Mimo to polecam, bo warto.

<Ocena: 9/10>

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Harlequin Mira