poniedziałek, 6 maja 2019

Wywiad z Nadią Szagdaj

Nadia Szagdaj - zdjecie Jacek Gutowski
Karolina MAREK: Dzień dobry. Pani Nadio wiem, że od dziecka miała Pani do czynienia z muzyką, a dokładniej grą na instrumentach. Najpierw wiolonczela, a potem fortepian. Zawodowo poszła Pani jednak w śpiew operowy. Jak wobec tego zaczęła się Pani przygoda z pisarstwem? Marzyła Pani o tym jako mała dziewczynka, czy może wyszło tak przez przypadek, spodobało się i trwa do dziś?

Nadia Szagdaj: Faktycznie, moja przygoda z muzyką rozpoczyna się dość wcześnie. Ma to jednak związek, z tym że to na rodzicach spoczywa obowiązek zapoznania dziecka z otaczającym je światem. Tak więc moi rodzice, także artyści, choć nie do końca spełnieni, postanowili uczynić artystkę ze mnie. Sami wybrali dla mnie instrument, który do tej pory kocham, o ile nie muszę na nim grać… A potem przyszła pora na mnie. Jako muzyk, kształcący się w szkole przy ul. Łowieckiej we Wrocławiu, który na tym etapie myślał, że czeka go właśnie taka, a nie inna przyszłość, postanowiłam w końcu wybrać to, co sama lubiłam. Czyli śpiew. Jednak szybko odkryłam, że scena stresuje mnie coraz bardziej, szczególnie że przecież do śpiewu nie używa się rąk, czy gryfu, ale instrumentu wewnątrz ciała! Potwornie stresujące… Od tej pory zaczęły narastać moje problemy zdrowotne i opuściłam się w nauce. Najgorzej szło mi, o ironio, z języka polskiego. Dlatego zaczęłam pisać dodatkowe eseje, opowiadania i nowelki, żeby nadrobić punkty u mojej, notabene, wspaniałej nauczycielki, pani Stawarskiej. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że te wszystkie złe emocje związane z tremą, można przelać na papier i elegancko się ich pozbyć, dodatkowo łapiąc plusy „z polaka”. Gdy skończyłam szkołę średnią i zdałam na Akademię, najbardziej brakowało mi właśnie pisania. Wróciłam więc do niego. I tak po czasie powstała Przepowiednia, moja pierwsza powieść.


KM: Czytam naprawdę dużo stąd mogłam zaobserwować, że kobiety jednak piszą dramaty, romanse czy książki obyczajowe. I choć wydawałoby się, że z dnia na dzień pań piszących kryminały czy thrillery jest coraz więcej to jednak nie jest to aż tak oczywiste. Czy pomysł na pisanie kryminałów był takim wyłamaniem się ze stereotypów, jakim jest - jak kobieta to musi być romans, czy czuje Pani w sobie zew właśnie do tego gatunku? Oczywiście nie zapominajmy o pozycji fantastyka/science fiction pt. „Przepowiednia”, która przy okazji jest też Pani debiutem. Czy planuje Pani wrócić do tego gatunku, czy to była jednorazowa przygoda? Osobiście przyznać muszę, że tak jak Pani w pisaniu tak ja w czytaniu wyłamuję się poza ramy schematów. Zdecydowanie bardziej wolę czytać krwawe i niebezpieczne pozycje niż słodkie i urocze.

NS: Jest coś w tych ostrych historiach, co nas pociąga, prawda? Przepowiednia miała być początkiem mojej drogi w kierunku fantasy. Jako twórcy, najbardziej podoba mi się kreowanie, nie tylko postaci, ale światów, obyczajów, akcji w miejscach, których nie ma, a do których i tak tęsknimy. Moje wyłamanie się z ram opisałabym nieco inaczej. Uważam, że pisarz powinien pisać, tak jak czytelnik czytać. Czytelnicy sięgają po różne książki i nie mówią o sobie, jestem czytelnikiem kryminałów, choć oczywiście, tak jak w Pani przypadku, może być to ten szczególny gatunek. Tak było również u mnie. Chciałam spróbować swoich sił w innym gatunku, jakim był klasyczny kryminał. Przez tę decyzję, wszystkie moje fantastyczne pomysły trafiły do lamusa, bo Wydawca uparł się na Kroniki Klary Schulz. Dziś idę mroczną ścieżką i zagłębiam się w coraz to ciemniejsze zaułki, jakie stanowi thriller psychologiczny. Nie żałuję swojej decyzji, ale wciąż nie wykluczam, że spróbuję swoich sił w jeszcze innym gatunku, lub wrócę do fantasy.


KM: Niestety muszę przyznać, że miałam okazję przeczytać tylko jedną Pani książkę pt. "To nie jest amerykański film". Wiem jednak, że jednymi z pierwszych pozycji spod Pani pióra były kolejne części przygód Klary Schulz. Swoją drogą niebawem, bo już w czerwcu Wydawnictwo Dragon ma wydać kolejną część Nowych Śledztw pani detektyw. Skąd pomysł na umieszczenie akcji w latach 1910 - 1914 (być może lata późniejsze jeśli zechce Pani kontynuować na co pewnie liczą czytelniczki i czytelnicy)? Czy to na przekór tego, że zbyt dużo jest nowoczesnych kryminałów i thrillerów i chce Pani przenieść nas wstecz w czasie o dobrych kilkadziesiąt lat?

NS: Kroniki są wyrazem mojej miłości do rodzinnego Wrocławia. Mogłam rzecz jasna umieścić akcję powieści we współczesnym mieście, ale z kilku powodów odebrałoby to powieści klimat. Po pierwsze Breslau i jego niepowtarzalność. Miasto w mieście, tęsknota za przeszłością, za miejscem, które dziś można zobaczyć już tylko na pocztówkach i starych taśmach filmowych. Po drugie kobieta, w tamtych czasach będąca kimś zupełnie wyjątkowym, przebojowym. Prekursorka, wydeptująca ścieżki przyszłym pokoleniom wyemancypowanych kobiet, uprawiających tzw. męskie zawody. Po trzecie wygoda. Tak, wygoda. W roku 1910, bez badań DNA, a nawet technik daktyloskopijnych, w ciemnych zaułkach niedoświetlonego miasta, przy braku telefonów, czy kamer, łatwiej stworzyć zbrodnię doskonałą. W tych samych warunkach śledcza przesadzająca płoty w długiej do kostek spódnicy, czy rozkopująca groby na niewielkim cmentarzu, jest prawdziwą sensacją. Dlatego Klara tak dobrze się przyjęła i zyskała sympatyków, z czego niezmiernie się cieszę, bo jest ona bliska także mojemu sercu. Najnowsza powieść, Bella Donna, rozgrywać się będzie w Łebie, w lutym, roku 1914. Tę książkę już określiłam „zimnym piwem literatury na lato”.


KM: Ja chcę teraz rozplanować swój czas tak by móc poznać stworzoną przez Panią detektyw i jej przygody, bo po przeczytaniu "To nie jest..." bardzo spodobało mi się Pani pióro. Czy Klara Schulz ma z Panią coś wspólnego? A może podarowała jej Pani cechy osobowości lub wyglądu kogoś bliskiego, lub znanego?

NS: Klara Schulz to w 99 procentach ja sama. Oddałam je swoje zalety, jak i wady (tych jest o wiele więcej), by uczynić ją autentyczną. Dzięki Klarze lepiej poznałam siebie, co okazało się zbawienną autoterapią. Pamiętam nawet, jak dyrektor PRW Kultura, oddany fan Kronik, powiedział na antenie: „Goszczę dziś w studiu Klarę… to znaczy Nadię Szagdaj”. Wtedy do mnie dotarło, że obnażyłam przed Czytelnikami cały swój charakter, swoją osobowość i połowę poglądów na świat. Dziś jestem z tego dumna, bo choć to niełatwe, zaowocowało sukcesem samej postaci Klary, do której zawsze chętnie wracam, która zmienia się wraz ze mną i, z którą łączy mnie pewna mistyczna więź.


KM: Prócz Klary Schulz i bohaterów „To nie jest...” stworzyła Pani jeszcze Inę Fisher. Czy któryś z powołanych do życia bohaterów jest Pani najbliższy sercu? A może jedna z napisanych książek jest tą wyjątkową?

NS: Chyba nie mam ulubionej powieści. Nie oceniam żadnej z nich przez pryzmat recenzji, czy opinii. Każda z postaci ma w sobie coś ze mnie, choć faktycznie jedne lubię bardziej niż inne. Moje książki są tak naprawdę lustrzanym odbiciem mojego stanu psychicznego w momencie, gdy powstają. Amerykański Film pisałam będąc w ciężkiej depresji. LOVE tworzyłam zaraz po trylogii o Klarze. Ta powieść przypomina psa, który zerwał się z łańcucha i biegnie przed siebie. Tak i ja przemierzałam wszystkie współczesne tematy, wyrażałam śmiałe poglądy, wyżywałam się literacko w świecie, od którego byłam odcięta przez trzy lata pisania Kronik. Kroniki zaś są moją sentymentalną ucieczką w przeszłość Dolnego Śląska (i nie tylko, bo i Gdańska na przykład), takim głębokim oddechem, medytacją. Bella Donna powstała podczas mojego leczenia z depresji, dlatego jest wyważona, skrupulatnie zaplanowana, napisana w trzy miesiące i precyzyjna. Przy moim trybie życia, rozterkach, wrażliwości, nigdy nie wiem, co przyniesie kolejna powieść, choć już zaczęłam ją pisać!


KM: Wracając jednak do książki „To nie jest amerykański film” muszę przyznać, że nieźle mną (i za pewnie nie jednym czytelnikiem) Pani wstrząsnęła. Fabuła jak fabuła, ale zakończenie wgniotło mnie w fotel. Czy planuje Pani kolejną część tej książki? Bo końcówka jest niejednoznaczna i nie wiem, czy zostawia Pani otwarte drzwi sobie na ciąg dalszy, czy może karze czytelnikowi zdecydować samemu co z tym zrobić. Ja liczyłabym jednak gorąco na kolejną część i to być w bliższym niż dalszym czasie. No i może równie przewrotną jak ta...

NS: Dzięki za to pytanie! Otóż raczej nie, przykro mi. Ale… Tak samo, jak Ina Fisher pojawia się w Amerykańskim Filmie (dziennikarka reklamująca książkę w telewizorze, który zaraz potem Oliwia wyłącza) i tak samo, jak Ina Fisher czyta w pubie Kroniki Klary Schulz, tak też, w innej powieści planuję powrót jednej z postaci z Amerykańskiego Filmu. Być może, ale tylko być może, padnie wtedy parę zdań na temat tego, co było dalej. Z pewnością jednak, Czytelnicy, a już w szczególności Czytelniczki, będą zadowoleni, że powróci właśnie ta postać. I to w dobrym zdrowiu. Ale więcej spoilerów nie będzie.


KM: I ostatnie już pytanie. Jakie plany na przyszłość? Mam nadzieję, że nie zrezygnuje Pani z pisania i w dalszym ciągu będzie Pani swoim piórem cieszyć i sprawiać przyjemność niejednemu czytelnikowi, w tym mnie.

NS: Dziękuję! Po tej opinii będę się starać trzy razy bardziej! Właśnie zaczęłam pisać kolejną powieść. Współczesny thriller – dramat psychologiczny, który, mam nadzieję, przypadnie Wam do gustu. Cieszę się, że mam dla kogo pisać. Że są wokół mnie ludzie, którzy sięgają po książkę, zamiast przerzucać kanały w telewizorze. Obiecuję Was nie zawieść!

KM: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów tak prywatnych jak zawodowych.


NS: Ja także, za świetny wywiad. Wzajemnie!

2 komentarze:

  1. Obserwuje tą Panią na instagramie. Muszę przeczytać w końcu któryś jej kryminał.

    OdpowiedzUsuń