piątek, 28 listopada 2014

Tana French - "Zdążyć przed zmrokiem"

Książkę pożyczyłam od psiapsióły i przeczytałam już dość dawno temu, ale pamiętam ją do dziś. Niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jedna z niewielu pozycji na których zawiodłam się całkowicie. Szczególnie jeśli wezmę pod uwagę to co o niej czytałam....

Mamy przed sobą thriller psychologiczny... Na wykopaliskach niedaleko Dublina znaleziona zwłoki dziecka - dwunastoletniej Katy Devlin. Śledztwo prowadzi Rob Ryan, który okazuje się być Adamem - jednych z czwórki dzieci, które ponad 20 lat temu weszło do lasu. Wrócił stamtąd jako jedyny w ogromnym szoku, poraniony i poplamiony krwią. Nic nie pamięta, nie wie co się przydarzyło jemy i jego znajomym. Po latach zmienia tożsamość i zostaje policjantem. Co z tym wszystkim wspólnego ma odkrycie zwłok dziewczynki?

Nie będę się więcej rozpisywać, bo nie bardzo czuję potrzebę. Napisałam, że przedstawiam Wam thriller psychologiczny. Jak dla mnie nawet koło niego nie leżał. Multum opisów nic czytelnikowi nie dających, Zakończenie do wydedukowania w 1/4 książki i jeden wątek, który mi się spodobał - niestety trwał CAŁE 1,5 strony! Mimo to postanowiłam spróbować jeszcze z pozycjami pani Tany...
<Ocena: 2/10>

wtorek, 25 listopada 2014

Kristen Proby - "Uciekaj ze mną"


No i nadszedł czas na zmianę. Odłożyłam, więc literaturę krwawą na bok, a w ręce wzięłam coś lekkiego. Padło na "Uciekaj ze mną". Spodziewałam się po części Greya, a po części czegoś całkiem innego. A co otrzymałam? Mieszankę: garści chili w postaci ostrego i odważnego seksu, szczyptę wanilii pod osłoną delikatności i romantyzmu, oraz słodką czekoladę jako kanwę znajomości dwojga ludzi...

On - smukły i umięśniony przystojniak z blond włosami i błękitnymi oczami. Znany aktor mający fobię na punkcie robienia mu zdjęć. Ona - ślicznotka z brązowymi włosami i zielonymi oczami. Z zawodu i zamiłowania fotografka. Ona nie lubi kłamstwa, a on od początku coś przed nią ukrywa. Jak się poznali? Pewnego ranka na plaży... Ona robi zdjęcia, a on jest pewny, że robi je właśnie jemu. Jego zachowanie nie wygląda normalnie...  Spotkają się jeszcze nie raz, dowiedzą o sobie sporo, wylądują w łóżku i nie tylko. Będzie ostro, odważnie, delikatnie i ... niestety przewidywalnie słodko...

Książkę czyta się z uśmiechem na twarzy, ciężko traktować ją poważnie, ale jest świetnym materiałem na zabicie nudy lub na coś szybkiego do czytania. Zdecydowanie pozycja dla fanek literatury erotycznej - nie wiele ma wspólnego z Greyem - jak dla mnie na szczęście :)
<Ocena: 7/10>

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Amber

środa, 19 listopada 2014

M. William Phelps - "Za młoda na śmierć"

Książki z Hachette są jednymi z niewielu, których nigdy nie mam dość. Seria "Prawdziwe zbrodnie" została przeze mnie wypatrzona jakiś czas temu. Zaplanowałam przeczytać wszystkie. Ta jest drugą, której przy okazji nie zapomnę na długi długi czas...

"Za młoda na śmierć" to historia zamordowanej 16 latki. Można by powiedzieć: "Nie pierwsza, prawdopodobnie nie ostatnia. Takie są niestety dzisiejsze realia..." to prawda. Ale jeśli do tego dodamy, że prócz tego została spalona i poćwiartowana? Mało tego prze rówieśników, którzy nie mieli sumienia, nie czuli skrupułów, a o całej sprawie mówili jak bezosobowo, bez uczuciowo i bez zera emocji? Adrianne Reynolds to nastolatka po przejściach, która z pomocą przybranego ojca i macochy próbuje ułożyć sobie życie. Wyglądało na to, że wszystko jest na w miarę dobrej drodze. Niestety trafiła na Sarah Kolb i jej znajomych Cory'ego Gregory'ego oraz Nate Gudeta. Chciała się z nią zaprzyjaźnić, ale skończyło się to tylko nienawiścią ze strony tej drugiej. Jak wielka ona musiała być by dokonać takiego czynu jakim jest morderstwo i zbezczeszczenie zwłok? I co w ogóle ją wywołało?

Nie chcę się rozpisywać niepotrzebnie nad treścią książki. Powiem tylko, że warto ją przeczytać.To moja druga pozycja z serii "Prawdziwe zbrodnie". Drugi raz zostałam zszokowana po całej linii. Drugi raz uświadomiono mi jak mało wiem o świecie o osobach na nim żyjących... Lektura jest ciężka, przygnębiająca, szokująca... Jest prawdziwa. Pomoże jednak zrozumieć i uczulić się na to co dzieje się w okół nas. Nie każdemu będzie łatwo ją przejść, ale każdemu polecam, bo warto!
<Ocena: 10/10>

czwartek, 13 listopada 2014

Zakładki do książek czyli niezbędnik każdego książkoholika

O tak przedstawiam Wam moją osobistą (nie pełną, bo nie wszystkie już nadają się do pokazywania) kolekcje zakładek do książek. Toż to niezbędnik każdego książkomaniaka :)
Ibuk, Gandalf i Matras - dostałam :)

Angielska odmiana czasowników, chronione roślinki i antykwariat - nie pamiętam skąd

Pierwsza to IBUK z zagięciem, dwie następne to drugie strony powyższych.
Świat Książki, Dyskusyjny klub książki i magnesowa z Hachette, do której ni kije ni pałą nie umiem się przekonać

Dyskusyjny Klub Książki i dwie z Naszej Księgarni


To i powyższe to dwie strony tych samych. Matras i Harlequin Mira


Z mojej biblioteki, laminowane. Obie strony zakładek.


Te i powyższe wzięłam z Kościoła Karmelitanek gdy byłam na pielgrzymce :) 
Koniki, a z drugiej strony ściągi (będą dalej)

Psiaki

Ściągi :D

Ściągi C.D.

Kotki

Ściągi C.D.

Scrappki - dostałam i służy jako ozdoba, żal używać ;)

Dwie mniejsze z mojej biblioteki, pierwsza klub czytania dzieciom :)
IBUK, Matras i Matras podróżna niewypadająca z książek :)

Baptiste Beaulieu - "Pacjentka z sali numer 7"

Książka mnie zaciekawiła opisem z tyłu i na skrzydełkach oraz delikatnością, ale też urokiem okładki. Na obiad serwuje nam garść humoru i szczyptę tragedii wraz z deserem w postaci czystej medycyny w polewie z obyczajowości. A obok takiego dania ciężko mi było przejść obojętnie.

"Pacjentkę..." zaczęłam wieczorem w jeden dzień i skończyłam wieczorem w drugi. Po kilku stronach obiecałam sobie: "muszę ją sobie wydzielić i przekładać inną książką!". O tak! Dobrze myślicie na obiecankach się skończyło... Nie będę Wam przytaczać przykładów medycznych jakie się w tej pozycji przewinęły, bo szkoda niszczyć niespodzianki. W każdym razie całość to historia młodego, 27-letniego lekarza, który chorej na raka pacjentce ( właśnie tej tytułowej z sali numer 7 ) umila w raz z kolegami i koleżankami czas w oczekiwaniu na syna, opowiadając różne sytuacje z ich dyżuru. Jedne doprowadzają do łez śmiechu i gwałtownego jego wybuchu, inne przygnębiają, ale całość ma niesamowitą energię. Pod czas czytania człowiek odruchowo ma ochotę walczyć z chorobą, przeciwnościami losu i na przekór wszystkiego uśmiecha się do innych i do siebie.

Sięgając po tą książkę nie miałam oczekiwań, nie wiedziałam co tam znajdę. Gdy zaczęłam ją "łykać" wiedziałam już, że to był jeden z najlepszych wyborów tytułów jaki mogłam sobie zażyczyć! Kochani ta książka jest dla każdego: młodego, starego, kobiety i mężczyzny, osoby optymistycznej jak i pesymistycznej. Po prostu coś wspaniałego dla duszy i ciała. A niespodziewane zakończenie historii pacjentki z sali numer 7 naprawdę zaskakuje!
<Ocena: 10/10>

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Amber

czwartek, 6 listopada 2014

Tami Hoag - "W proch i pył" vel "Z prochu powstałeś"

To moje pierwsze spotkanie z autorką choć słyszałam o niej wiele. Nadszedł dzień gdzie postanowiłam, że najwyższa pora by albo to potwierdzić albo temu zaprzeczyć. Tami pisze romanse i thrillery, ja zaczęłam przygodę od tych drugich. Jedno jest pewne - zaczęłam, ale na pewno nie skończę. Niestety stało się to czego bardzo nie lubię, czyli cykl przygód (w tym wypadku Sama Kovaca -Kojaka i Nikki Liski - Tinks) zaczęłam od tomu II. Trzeba będzie to koniecznie wyprostować.

Kovac i Liska to detektywi z wydziału zabójstw. Zostają wezwani na miejsce zbrodni. Na miejscu okazuje się, że to samobójstwo syna ich znajomego. Andy Fallon był młodym policjantem z wydziału wewnętrznego, homoseksualistą. Powiesił się we własnym mieszkaniu, nago przed lustrem, na którym czarnym markerem napisał słowo: "Przepraszam". Tyle, że ani Kojak ani Tinks nie wierzą w samobójstwo. A to,że ktoś "z góry" próbuje jak najszybciej wyciszyć i zamknąć sprawę, tylko ich w tym utwierdza. Gdy kilka dni później Kovac znajduje ciało ojca Andy'ego Mike'a nie odpuszcza i zaczyna śledztwo na własną rękę. Jakie będą wyniki śledztwa? Kto ma rację? I czy łączy się ono z innym sprzed lat?

Tami Hoag ma talent do portretów psychologicznych bohaterów swoich książek. Tworzy napięcie, akcję a przy tym zachowuje lekki i przyjemny styl. Myślę, że miłośnikom thrillerów przypadła by do gustu i nie mieli by tu żadnych zastrzeżeń. Ciekawa pozycja dla tych, którzy chcą zacząć przygodę z tym gatunkiem. Momentami krwawo i szczegółowo, więc chyba nie dla każdego ;)
<Ocena: 8/10>

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Harlequin Mira

środa, 5 listopada 2014

Guillaume Musso - "Telefon od anioła"

Moja fascynacja autorem zaczęła się już przy pierwszej czytanej przeze mnie pozycji pana Musso. Wiem już, że z każdą następną będę wpadać w ramiona jego stylu jeszcze bardziej...

"Telefon..." zaczyna się klasycznie. Troszkę jak obyczaj, a troszkę jak romans. Poznajemy Madeline Greene, która jest byłą policjantką. Aktualnie prowadzi śliczną kwiaciarnię w Paryżu. A także Jonathana Lempereura. Byłego szefa kuchni. Wielkiego szefa kuchni, który się rozwiódł, zbankrutował i prowadzi skromny bar. Pech a może szczęście splata ich losy w zatłoczonej kawiarence na lotnisku w Nowym Jorku. I Maddy i Johnatan maja telefony, takie same telefony. To, że się nimi wymienili odkrywają po dotarciu do swoich celi podróży. Przypadek czy przeznaczenie? Pech czy szczęście? Czy w takiej chwili ludzka ciekawość ma hamulce czy każde z nich zajrzy do telefonu drugiego? Podpowiem Wam, że zajrzą i dowiedzą się rzeczy niesamowitych, odkryją tajemnice, które każdy wolał by schować głęboko. Co oprócz niechęci i zamiany telefonów połączy tę dwójkę? Uwierzcie, że warto to odkryć!

Guillaume uwiódł mnie umiejętnościami zręcznego i płynnego przechodzenia z jednego gatunku w drugi (nie mających zbyt wiele wspólnego ze sobą) w jednej niepozornej wydawało by się na początku książce. I tak łączy rzeczywistość z woalem dramatu, delikatny romans a między tym pełnokrwisty thriller. Doświadczyłam tego w pozycji pt. "Potem", potwierdziłam w "Telefonie..." i będę utwierdzać w reszcie jego dzieł. Do zapoznania się z nimi jak i z autorem zapraszam wszystkich i każdego z osobna. Nikt się nie zawiedzie!
<Ocena: 10/10>

wtorek, 4 listopada 2014

Taavi Soininvaara – „Wirus Ebola w Helsinkach”

Do przeczytania tej książki skusił mnie po części opis z tyłu okładki, a po części tytuł. Pomyślałam, że to lektura jakby na czasie, więc czemu by nie sięgnąć i nie zanurzyć w niej swego umysłu? Tak sięgnęłam, przeczytałam i takie odniosłam wrażenia…
„Wirus…” to pełna akcji i wielowątkowa książka. Fiński naukowiec-wirusolog Arto Ratamo pracujący w EELA dokonuje przełomowego odkrycia – wynajduje szczepionkę na wirus Ebola-Helsinki.  Wysoko postawiony oficer w stopniu generała dowiaduje się o tym postanawia to wykorzystać na swój sposób. Wkracza do domu Arto i morduje jego żonę. Sam Ratamo cudem unika śmierci. Później dowiaduje się, że jego bezpośredni zwierzchnik nie żyje i to on jest podejrzewany o zabicie tak żony jak i profesora. Mało tego zostaje posądzony o zdradę i poszukiwany przez wszystkie tajne służby w kraju. Zaczyna się walka z czasem, walka o życie nawet miliona ludzi na świecie. W samym centrum tego chaosu Arto próbuje ujść cało z opresji, oczyścić się z zarzutów, a przede wszystkim ocalić życie swojej córeczki. Osaczony nawiązuje kontakt ze znaną dziennikarką śledczą Pirkko Jalavą, która jest jego ostatnią deską ratunku…  W sprawę angażuje się fińska policja, wywiad oraz  Jussi Ketonen szef agencji Bezpieczeństwa. Musi on stawić czoła zarówno zdrajcy jaki rosyjskiemu wywiadowi wojskowemu, który także próbuje dobrać się do wirusa Ebola-Helsinki. Jak potoczy się ta sprawa i jaki będzie jej finał?
„Wirus…” wciąga, przykuwa uwagę, pochłania i fascynuje. Wiele wątków i bardzo dynamiczna akcja przez całą książkę działa na jej korzyść. Całość dla miłośników kryminałów, sensacji i thrillerów. Nie powinna nikogo zawieść :)
<Ocena: 8/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Kojro

Vanessa James, Lynne Barret Lee – „Dziewczynka bez imienia – Marina Chapman moja historia”

Książki na faktach, autobiografie, historie niesamowite… To rodzaje literatury, którym nie umiem powiedzieć NIE. Jak do tej pory zawiodłam się tylko trzy razy. Jak było w przypadku tej pozycji?
„Dziewczynka bez imienia” to historia opowiedziana przez córkę głównej bohaterki. Historia oparta na miesiącach rozmów, szukaniu, pytaniu, porównywaniu. Dlaczego? Bo historia opisuje dzieciństwo niespełna pięcioletniej dziewczynki, które wielu rzeczy nazwać nie umiała. Trzeba było to odwzorować w miarę wiernie i nie upiększając. Efektem jest szokująca opowieść, której czytaniu towarzyszy nam jedna myśl: „To niewiarygodne i niemożliwe!”. A jednak. Marina, która w swoim życiu miała tyle imion ilu miała „opiekunów”. Do dziś nie wie ile naprawdę ma lat. W wieku około czterech, pięciu lat została uprowadzona i pozostawiona sama sobie w kolumbijskiej dżungli. Najpierw czekała na mamę, potem była pewna, że umrze, a w ostateczności przeżyła kilka lat w towarzystwie stada małpek kapucynek. Od nich uczyła się jak przetrwać, co jeść a czego lepiej unikać, jak wspinać się na drzewa oraz kto jest wrogiem a kto przyjacielem. Po około pięciu latach spędzonych w dziczy znaleźli ją myśliwi. Była pewna, że los się do niej uśmiechnął. Rzeczywistość była okrutna – została sprzedana za papugę do domu publicznego. A to był zaledwie początek walki o przetrwanie, bo okazało się, że w dżungli było łatwiej, wszystko było jasne i oczywiste. Tu ludzie, którzy mieli pomóc okazali się śmiertelnymi wrogami. Jak potoczyły się, więc losy Mariny? Sięgnij po tę książkę i zobacz.
Pozycja dla każdego. Nie trzeba się wiele o niej rozpisywać, gdyż podczas czytania broni się ona sama! Ważna dla mnie nauka wyniesiona z tej historii jest taka: „Nie ważne jak ciężkie jest nasze życie, nie poddawajmy się, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie jutro!”
<Ocena: 10/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Amber

Jarosław Kret – „Moje Indie”

Zdając sobie sprawę, że ciężko będzie mi się wyrwać gdziekolwiek za granicę naszego Państwa często sięgam po literaturę podróżniczą by poznać i zobaczyć oczyma innych obce kraje. To jedna z tych książek. I to jedna z tych, która zapadnie mi na długo w pamięci.
„Moje Indie” to książka, która bez trudu przenosi nas w inny świat jakim są Indie. Przyjemny, prosty a zarazem interesujący język jakim częstuje nas pan Kret robią wrażenie. Z książki dowiadujemy się na prawdę dużo rzeczy na temat kultury, mitologii, obyczajów, podziału ludności oraz religii w Indiach. Część rzeczy szokuje, część zaskakuje, a jeszcze inna śmieszy czy przeraża. Momentami czuje jak by z książki wręcz unosił się zapach kuchni indyjskiej, jak by przed oczami widział przepiękne stroje indyjskich kobiet, cudowne budowle świątyń i pałaców, a to wszystko przeplata się z tłokiem, ubóstwem, smrodem śmieci i spalin oraz „domami” z krowich odchodów, kartonów czy blachy. Tak skrajne przeplatanie się tych czynników powoduje, że już po kilku stronach jedyne czego człowiek pragnie to w równej mierze być tam natychmiast jak i nie być tam nigdy…
Książkę polecam każdemu kto pragnie zapoznać się z kulturą inną niż ta nasza, każdemu kto lubi poznawać świat. Warto, bo pan Jarosław zrobił to w naprawdę cudownym stylu, a zdjęcia w książce tylko potęgują doznania jakie doświadczamy przy czytaniu.
<Ocena: 10/10>

Charlaine Harris – „Grobowy zmysł”

Książka zaintrygowała mnie już samą okładką. A po przeczytaniu notki z tyłu wiedziałam już, że to coś w sam raz dla mnie. Trzeba było przeczytać i przekonać się czy nie pokładałam w tej książce złudnych nadziei na coś wspaniałego
Harper Connelly nie jest zwykłą kobietą – ona ma grobowy zmysł. Wyczuwa zmarłych wszędzie i w ten sposób zarabia na życie. Dzięki węchowi i słuchowi, ale temu metafizycznemu. Skąd u niej taki dar? Jako nastolatka została porażona przez piorun co spowodowało wyczulenie na zmarłych. Wyczuwa ich i ich ostatnie chwile życia tuż przed śmiercią, wie jak dane osoby zginęły. To ten dar sprawia, że wraz z bratem zjawia się w miejscowości Sarne. Sprawa, której się podejmuje wydaje się z początku bardzo łatwa. Niestety pojawiają się kolejne zwłoki, powiązania, a ktoś bardzo nie chce ich obecności w mieście. Ktoś bardzo chce coś ukryć. Czy Harper wraz z Toliverem rozwiążę zagadkę? Czy i jakie grozi im niebezpieczeństwo?
Najbardziej cieszyło mnie to, że się nie zawiodłam. Intrygująca i mocna, zdecydowanie nie jest dla ludzi którzy nie lubią „trupów” w główniejszej z ról. Wszystkim innym polecam z ręką na sercu.
<Ocena: 9/10>

Sylvia June Day – „Ekstaza, Euforia”

Erotyka… Tyle się o niej mówi, tyle pisze, tyle słyszy… Więc i ja sięgnęłam po ten gatunek już jakiś czas temu. Tyle, że książek mam pełno, a przeczytanych raptem 3, bo może innym razem, może teraz coś innego, może jednak później… Ale właśnie nadszedł czas gdy postawiłam sobie sprawę jasno – czytam TERAZ i koniec.
Gianna Rossi młoda kobieta o ponętnych kształtach. Od czasu współpracy z jedną z najlepszych kobiet interesu w Nowym Jorku bardzo się zmieniła. Ale jedno pozostało bez zmian – jej miłość do Jacksona Rutledge’a. Faceta przystojnego i pewnego siebie. Niestety ze świata jakże dalekiego od codzienności Gianny. Czy odnowienie ich romansu ma sens? Jak się w ogóle potoczy ich „znajomość” tak dla nich jak i dla ich planów zawodowych? Czy Jax znów skrzywdzi Gie? Historia pełna perypetii obojga bohaterów zarówno tych zabawnych jak i poważnych nie omijających tych pikantnych.
„Ekstaza, euforia” to już kolejna książka Sylvii Day, ale pierwsza którą przeczytałam. Wyjątkowo lekka, wciągająca i bardzo szybka do czytania, ale… no właśnie mam jedno bardzo duże ALE. Książka bardzo często „pachnie” Greyowskim plagiatem. Bardzo mnie to rozczarowało, bo o Pani Day słyszałam dużo wspaniałych rzeczy, a ta książka o nich przeczy. Jednak na pewno sięgnę po inne jej książki, bo być może tylko ta jedna była czymś na styl pomyłki?
<Ocena: 5/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Harlequin Mira

Risto Isomäki – „Lit-6″

Thrillery to jeden z moich ulubionych gatunków, ale tych ekologicznych jeszcze nie miałam okazji poznać. Także pozycja „Lit-6″ jest pierwsza, ale zdecydowanie nie ostatnia. Zafascynowało mnie połączenie nauki i mrocznych klimatów chociaż przyznać muszę, że nie jest to łatwa mieszanka.
Elektrownie atomowe, energia jądrowa, katastrofa ekologiczna czy skażenie radioaktywne to tematy, których obawia się chyba każdy. W końcu awaria reaktora w Czarnobylu coś nam uświadomiła, coś pokazała i zasiała lęk… Do tego próby jądrowe w Hiroszimie i Nagasaki. Czy więc mamy prawo się bać czy to tylko nasza bujna wyobraźnia? Ile razy słyszy się, że elektrownie są bezpieczne? A jednak… „Lit-6″ opowiada o tym co może się zdarzyć, gdy stracimy kontrolę nad bezpiecznym uzyskiwaniem i wykorzystywaniem energii jądrowej.
Lauri Nurmi to fińskiego pochodzenia agent rządowy ze Stanów Zjednoczonych. Pracuje nad sprawą obejmującą Japonię i USA. Dochodzi do kradzieży izotopów litu i plutonu – potrzebnych do skonstruowania bomby atomowej. Razem z innymi agentami próbuje zapobiec atakowi terrorystycznemu, którego skutki mogą być niewyobrażalne. Z Japonii znika 6 ton radioaktywnego plutonu, w podejrzenie, że skonstruowana z niego bomba zostanie zdetonowana w Stanach jest coraz większe. Kto ukradł radioaktywne pierwiastki, chce skonstruować bombę i ją zdetonować? Jaki ma powód by tego dokonać i czy jest świadom efektów swego czynu?
„Lit-6″ to historia opowiadająca o terroryzmie i bombach atomowych, efektach wybuchu takich bomb oraz zasadach ich konstrukcji i działania. Książka wciąga, szokuje i przyciąga z taką samą siłą jak odpycha. Przecież tak niewiele trzeba by fikcja stała się realna… I choć lektura jak i jej język są trudne to ciężko było by powiedzieć NIE i nie czytać. Jedyna wada, która w znacznym stopniu utrudniała zapoznanie się z pozycją to ogromne oparcie o fizykę jądrową. Jednak prawdą jest, że temat ciężko przedstawić inaczej i to my musimy poznać jej zasady by zrozumieć co chce przekazać nam Isomäki. Także nie zniechęciło mnie to, przebrnęłam przez całą pozycję i byłam pozytywnie zaskoczona. Polecam osobom lubiącym thrillery szczególnie te ekologiczne oraz miłośnikom fizyki głownie jądrowej. Całość godna uwagi i polecenia!
<Ocena: 8/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Kojro

Jayne Ann Krentz – „Wakacje na Karaibach”

Od czasu do czasu, gdy potrzebuję lekkiej lektury jako przerywnika od moich stałych tematów książek nie pogardzę romansem. I tym sposobem w me ręce wpadła niniejsza pozycja. Dosłownie kilka zajętych godzin – nawet nie…
Tabitha Graham to kobieta młoda, świeżo po rozwodzie, która uważa siebie za kobietę zbyt puszystą, mało ponętną, zwyczajną i nudną. Jest właścicielka księgarni. Wybiera się w egzotyczny rejs po Morzu Karaibskim gdyż ma to być jej lek na całe zło. Devlin Colter to przystojny, zamożny, szarmancki, ale i tajemniczy facet. Ich losy się splatają, pozwalają sobie na wydawało by się przelotny romans. Brzmi pięknie, ale tylko do czasu. Dochodzi do zdarzeń, które ujawniają prawdziwą naturę Deva. Zdarzenia, które przerażają Tabi i tym sposobem rezygnuje ona z dalszego rejsu, wraca przygnębiona i wystraszona do domu.
Opis krótki tak jak książka. Czytywałam już wiele romansów choć ogromnym wielbicielem ich nie jestem. Jednak potrafią zauroczyć i wciągnąć w świat o jakim marzy nie jedna kobieta. Ten niestety nie trafił do mnie ani trochę, wręcz przeciwnie. Postawa obojga bohaterów, jak ich charakterystyka oraz zbyt płytkie potraktowanie tak wątku romantycznego jak kryminalnego po prostu mnie zniechęciły. Polecam miłośnikom romansów, bo być może im ta książka się spodoba. Innym radzę poswięcić czas na coś lepszego.
<Ocena: 4/10>

Camilla Läckberg – „Fabrykantka aniołków”

Na pytanie czy Camilla Lackberg jest mistrzynią skandynawskich kryminałów odpowiem bez wahania. OCZYWIŚCIE. Swoja przygodę z jej książkami zaczęłam podajże trzy lata temu i jednego jestem pewna – do póki nowe książki tej autorki będą się pojawiać będę mieć spokojną głowę o „coś” do czytania. Dla sprostowania: "Fabrykantka..." to siódmy już tom przygód policjantów z Fjallbacki!
„Fabrykantka aniołków” to powieść nie tylko sensacyjna, ale też obyczajowa. Momentami mroczne opisy, dużo ciekawych i wartkich dialogów, momenty tajemnicy… To właśnie styl który porywa do ostatniej strony książki. W 1974 roku znika cała rodzina prócz małej Ebby. Wraca ona po latach w rodzinne strony by wyremontować i otworzyć stary ośrodek. Jednak dochodzi do niewyjaśnionych i niepokojących zdarzeń. Czy ktoś czyha na życie Ebby i jej rodziny? Czy ma to związek ze zniknięciem jej rodziny? Co tym razem wymyśli wścibska Eryka?
Zaczynając nie umiesz jej odłożyć, bo ciągle Ci mało, a w głowie dryfuje Ci tylko jedno pytanie: Co będzie dalej? Więc zachęcam… sięgnij po książkę, weź ją do ręki i zacznij czytać. Nie zorientujesz się kiedy ją skończysz. A jeśli już to zrobisz to będziesz chciał tylko więcej… Z tym, że to nie jest pozycja dla lubiących historie ostre i konkretne. Ta choć mroczna jest złagodzona wątkami obyczajowo-społecznymi, więc może być zbyt „lekka” dla wielu ludzi.
<Ocena: 9/10>

Tim Weaver – „Ścigając umarłych”

Książka przez przypadek trafiła w moje ręce, gdy spacerowałam między regałami w księgarni. Przeczytałam króciutka adnotację: „Samotny detektyw w wypełnionej przemocą powieści dla czytelników o mocnych nerwach” i myślę sobie: to coś idealnego dla mnie. Niestety zabrać się za nią miałam czas dopiero niedawno i żałuję, że tyle czekałam.
David Raker były dziennikarz, który gdy zachorowała jego żona w zasadzie porzucił zawód po to by spędzać z nią jak najwięcej czasu. To ona namówiła go by zaczął pracę jako prywatny detektyw i szukał zaginionych. Musiał sam przed sobą przyznać, że praca w pewien sposób go fascynowała. Do czasu, gdy Derryn zmarła, a cały zapał odszedł razem z nią. Pogrążony w żałobie i rozpaczy po utracie ukochanej żony zaprzestał poszukiwania osób. Do dnia gdy znajoma prosi o odnalezienie syna, który… nie żyje. Jakim cudem? O co tak na prawdę chodzi? David wkracza w świat tajemnic, przemocy i mroku. Odkrywa rzeczy, których nikt nie chciał by wiedzieć, dowiaduje się o sprawach z najgorszego horroru, dostaje ostrzeżenia, ale on i tak brnie dalej zaintrygowany w co wdepnął i czemu go ostrzegają, czemu odstraszają. Do chwili, bo gdy David przekracza próg otwartych drzwi za którymi jest… Grozi mu śmierć, gdyż nie może wyjść z wiedzą, którą posiadł. No właśnie jaka to wiedza? Czy Alex – syn znajomej jednak żyje? Jeśli tak to czemu zniknął? Gdzie się podziewał? I jakie tajemnice odkryje Raker?
Powieść jak na debiut młodego dziennikarza szokuje i zaskakuje. I choć jak dla mnie nie jest to pozycja „dla ludzi o mocnych nerwach” to robi wrażenie i nie wyobrażam sobie gdybym ja pominęła. Oryginalna i mroczna książka jako obowiązek dla miłośników thrillerów!
<Ocena: 9/10>

Mons Kallentoft – „Jesienna sonata”

Skandynawskie klimaty już dawno zagościły w literaturze przeze mnie czytanej. Na pytanie czy warto otworzyć im swoje drzwi, odpowiadam stanowcze: „TAK”. I tym sposobem przedstawiam trzeci tom przygód komisarz Malin Fors.
Witamy w Linköping w strugach ulewnego jesiennego deszczu. Wszystkim ta pogoda daje się we znaki. Komisarz Fors znów zmaga się ze swoimi demonami, problemami, alkoholizmem, rozstaniem z mężem. A do tego śledztwo w sprawie zwłok znajdujących się w fosie przy zamku Skogsa. Martwym mężczyzną okazuje się być Jerry Petersson – znany biznesmen i adwokat, który kupił posiadłość za grube pieniądze. Dlaczego, więc teraz leży martwy na własnym terenie? Kto mógł by chcieć jego śmierci? Jak to bywa w kryminałach Monsa nic nie jest takim jak się wydaje, nic nie jest proste i jednoznaczne, a komisarz nie spocznie do póki nie dotrze do prawdy.
Kallentoft jest moim kryminalnym ulubieńcem. Jego wielowątkowe powieści z tajemniczym klimatem oraz specyficznym przedstawieniem bohaterów od strony ich psychiki wciąga, przeraża, przyspiesza bicie naszego serca i doprowadza o zawroty głowy. Myślę, że o to właśnie chodzi w kryminałach, więc zapraszam do zapoznania się z całą serią kryminałów skandynawskim z Malin Fors – mile widziane czytanie chronologiczne!
<Ocena: 8/10>

Ninni Schulman – „Dziewczyna ze śniegiem we włosach”

Pewnie już nie raz pisałam i niestety będę to powtarzać – znów skandynawski kryminał, więc nie mogła powiedzieć nie. Tym razem skusiła mnie adnotacja na tyle okładki, że w me ręce wpada powieść wielowątkowa. Czyli coś, bardziej skomplikowanego i niezbyt „płaskiego”.
Szwecja i jej typowa zima czyli minus 26 stopni na dworze. W Sylwestrowe popołudnie trafiamy do malowniczego Värmland. Dziennikarka Magdalena Hansson – zmęczona i przygnębiona po świeżym rozwodzie – wraca do rodzinnych stron by odpocząć, by nabrać sił. Spodziewa się, że spokój miasteczka ukoi ból i przywróci radość życia. Wraz z nią jest jej adoptowany synek. Podejmuje pracę przy pisaniu w lokalnej gazecie licząc, że to nie będzie ten sam stres co w Sztokholmie. Myli się i to bardzo. Mniej więcej w tym samym czasie z domu wychodzi Hedda – szesnastolatka, która wybiera się na sylwestrową zabawę – do domu już nie wraca. Kilka dni później ktoś znajduje zwłoki dziewczyny przypruszone śniegiem – Czy to nastolatka? Hansson angażuje się w sprawę, także emocjonalnie. Dokąd ja to zaprowadzi? Czy prowadzenie własnego śledztwa, niezależnego od policji to dobry pomysł? Ryzykuje życie by dotknąć prawdy, odkopuje tajemnice, które ukrywają się za fasadą jej rodzinnego miasteczka, które miała za tak spokojne…
Czyta się z zapartym tchem. Wciąga i nie pozwala się odłożyć nim skończysz. Bez nudy, z wartką i ciekawą akcją. Przeczytaj a nie zawiedziesz się. Dynamiczny początek, który z czasem spada by nabrać obyczajowego posmaku, a na koniec znów wybucha tempem które zaskakuje…
<Ocena: 8/10>

Ann Rule – „Złożone w ofierze”

Kupując tę książkę myślałam: lubię kryminały, lubię tajemnice, a jak dodam do tego coś na faktach to powinno być na prawdę warte uwagi. Myślałam też: oglądałam filmy ze zbrodniami, morderstwami, intrygami, więc nic mi obce nie będzie, a książkę przeczytam, odłożę i wezmę się za następną. Pomyliłam się i to grubo…
Morderstwo dzieci zawsze szokuje, bo kim trzeba być by tego dokonać? Ale co powiedzieć gdy okazuje się, że takiego czynu dopuszcza się matka?! Jaką rodzicielką trzeba być by dokonać takiego czynu? I czy w ogóle można ją określać tym mianem? Taką wyrodna, bezuczuciową i egoistyczną „matką” była Diane Downs. W nocy 19 maja 1982 roku postrzeliła siebie w rękę, strzeliła w kierunku swego najmłodszego dziecka – synka Danny’ego trafiając tak,że do końca życia będzie sparaliżowany od klatki piersiowej w dół, zabiła Cheryl swoje drugie dziecko, a trzecia Christie przeżyła zatrzymanie akcji serca, ciężką operację, udar i do końca będzie osoba niepełnosprawną z jednostronnym paraliżem. Dwójka maluchów, które przeżyły długo walczyło o życie. A w tym czasie ich „mamusia” plątała się w co rusz to innej wersji wydarzeń. Rzekomo postrzelił ich podejrzany nieznajomy z potarganymi włosami. Ale która odpowiedzialna i kochająca mama zatrzymała by się nocą z trójka swoich pociech na pustej drodze na odludziu dla obcego mężczyzny? Która z matek nie uroniła by ani jednej łzy widząc dzieci w takim stanie? Która kobieta przez cały czas zachowała by zimną krew? Która śmiała by się w głos w momencie, gdy ktoś inny mówił by o tragedii jaka spotkała ją i jej rodzinę? Pytam która z nas nie tylko ta, która jest mamą? Diane miała ciężkie dzieciństwo o którym się dowiadujemy, miała też problemy psychiczne zdiagnozowane przez kilku psychiatrów, a mimo to została matką zastępczą! Miała osobowość narcystyczną, antyspołeczną i histrioniczną. Po części można uznać to za wytłumaczenie, ale czy na pewno? Historia „Złożone w ofierze” to tragiczna historia życia Diane i jej dzieci, prawie każdego świadka uczestniczącego w tym zdarzeniu, to opis śledztwa prowadzonego przez policję i detektywów, to ukazanie rozprawy sądowej, powrotu do normalnego życia Christie i Danny’ego, to studium psychologiczne morderczyni… To książka, która w takim samym stopniu szokuje co zachwyca, odpycha co przyciąga. Ale jedno jest pewnie – nie zapomnimy jej szybko!
Książkę polecam ludziom o mocnych nerwach. Ja mimo zamiłowania swoje odcierpiałam po książce i myślę nad nią dalej. Jest to pozycja obowiązkowa dla kochających mocne historie szczególnie te na faktach.
<Ocena: 10/10>

Matti Yrjana Joensuu – „Harjunpaa i dręczyciel kobiet”

Kryminał skandynawski stał się wyjątkowo bliski memu sercu kilka lat temu. Staram się w miarę możliwości czytać wszystkie, które poznam i które wpadną w moje ręce.
„Harjunpaa…” to niepozornie cienka powieść jak na kryminał. Główny bohater to nadkonstabl Timo Harjunpaa. Przytłoczony nawałem pracy policjant. W biurze dwa popołudniowe zgony, topielec w stanie poważnego rozkładu na brzegu Vattunokki, kobieta, która otruła się lekami, a na „deser” dwa trupy w różnych końcach miasta. To ogrom, ale niestety na tym się nie kończy. Trzeba jeszcze rozwiązać sprawę tajemniczego mężczyzny napadającego na kobiety. Mężczyzny, który z każdym napadem pozwala sobie na więcej. Mimo poznania na samym początku kim jest sprawa nie tracimy wiele, nie niszczy to specyfiki książki. Ciekawym zabiegiem wykorzystanym przez Mattiego jest pisanie z punktu policji oraz „dręczyciela”. Daje to naprawdę interesujące odczucia emocjonalne. Objętość książki działa na korzyść gdyż nie ma tu efektu przeciągania i rozwlekania historii tak bohaterów jak i zdarzeń. Wciągnęłam się od pierwszych stron i tak zostało do końca. Choć styl wyjątkowo delikatny jak na ten gatunek to posiada klimat i pewien rodzaj tajemniczości przez co staje się przyjemna i szybka w czytaniu. Jedyny brak jaki dał mi się odczuć w tym kryminale to „sucha” postać nadkonstabla. Brak nadania mu jakichkolwiek cech i charakteru powoduje, że staje się on nijaki i bezbarwny. Poczułam pod tym względem spory niedosyt…
Całość jednak daje historię jak najbardziej zasługującą na zapoznanie się z twórczością pana Joensuu. Książka dla miłośników skandynawskich pozycji, bardziej subtelnych klimatów, a także dla osób, które dopiero zapoznają się z kryminałami. Polecam!
<Ocena: 7/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Kojro

Timo Parvela – „Strażnicy Sampo: Miecz”

Czasami myślę, że gdyby nie mus to człowiek nie wiedział by co traci. Tak było by ze mną i ze „Strażnikami Sampo” gdyż to nie mój świat, a jednak przeznaczenie chciało inaczej…
„Miecz” to pierwsza część trylogii „Strażnicy Sampo” opartej na fińskim eposie Kalevala. Jest to powieść fantasy, która w fascynujący sposób przeplata elementy mitologii fińskiej z problemami nękającymi świat oraz współczesna rzeczywistością. W środek walki o istnienie świata zostaje wplątana trójka dzieci: Ahti, Ilmari i Anni. Ich przygoda zaczyna się w dniu, gdy Ahti dostaje od „znajomego” kantele, które okazuje się mieć czarodziejską siłę. Problem w tym, że są też inne osoby zainteresowane tym niezwykłym instrumentem muzycznym, a raczej jego tajemniczą mocą. Kim okaże się dyrektor szkoły i jego znajomi? Czy będą wrogami czy przyjaciółmi? Jaki wpływ na ludzi i świat ma muzyka  wydobywająca się z kantele? Jakie zadania czekają przed trójką przyjaciół? A z czym te wszystkie problemy maja związek? Z czarodziejskim przedmiotem zwanym Sampo. Był to róg obfitości, który dawał nieograniczone ilości pożywienia, bogactwa i dobrobytu. Ten kto je posiadał miał też wieczne szczęście i władzę absolutną. „Niestety”Sampo zostało zniszczona, a jego kawałki zatonęły w morzu. Dwa największe jego elementy ukryte przez Väinämöinena, na którego prośbę zostało ono stworzone mieli pilnować tzw. Strażnicy Sampo i nimi właśnie zostały dzieci. Jak potoczą się ich przygody? Kto będzie im pomagał i stał po ich stronie, a kto wręcz przeciwnie będzie im zagrażał? Czy uda im się sprostać zadaniom im powierzonym? Wszystko jest ujawnione na kartkach tej powieści.
Niezwykle ciekawa i dynamiczna książka z typowym przeznaczeniem młodzieżowym, ale… ja polecam ją każdemu. Tak młodemu jak staremu, tak dużemu jak małemu. Jestem osobą kochającą książki, ale trzymającą się z dala od fantasy. Teraz już wiem, że to był błąd i najwyższy czas to zmienić. Myślę, że to idealna pozycja na pierwsze spotkania z fantastyką!
<Ocena: 8/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Kojro

Guillaume Musso – „Potem…”

Książka pożyczona od przyjaciółki. Z ręką na sercu muszę przyznać, ze podchodziłam do niej z mieszanymi uczuciami. Mimo to wzięłam ją do ręki i … utonęłam…
Nathan Del amico – wzięty, sławny i bogaty nowojorski adwokat. Ma wszystko. No może prawie, bo rozpadła mu się rodzina. Stracił ukochaną żonę, a z córeczką widuje się rzadko, zbyt rzadko. Od tego czasu nawet praca nie sprawia takiej przyjemności jak wcześniej. Pomyślicie sobie – życie jak niejednego z nas, problemy jakie ma prawie każdy, troski jakich doświadcza miliony ludzi – to prawda. Ale pojawia się tu także lekarz -ot niby zwykły człowiek, ale czy na pewno? Kim tak na prawdę jest Garrett Goodrich? Jest Posłańcem. Jest osoba widzącą aurę nadchodzącej śmierci. Właśnie z taką misją pojawia się w progu kancelarii – ujawnia Nathanowi, że i on wkrótce umrze. Jak ta wiadomość wpłynie na Del Amico? Czy w ogóle w nią uwierzy? Czy zrozumie, że nie umrze a zostanie Posłańcem jak Goodrich?  Jak potoczą się dalsze losy Natha, jego byłej żony i córeczki? Jeśli chodzi o treść to na tym skończę, bo nie o to tu chodzi. Na tylnej okładce możemy przeczytać, że w książce pobrzmiewają echa powieści „Nostalgia Anioła”. Nie wiem, być może. Ja tego nie odczułam ani razu, ale już po kilkunastu stronach i do samego końca towarzyszyła mi myśl: „Ta powieść ma coś wspólnego z filmem „Miasto Aniołów”.” I choć nie umiem ubrać w słowa co to jest to wiem, ze coś je ze sobą łączy.
„Potem…” to głęboka i poruszająca powieść, która śle nam przesłanie. Jakie? Byśmy starali się żyć tak jak by to miał być nasz ostatni dzień. Bo nikt nie wie kiedy, w jaki sposób ani dlaczego nasze życie się skończy- niejednokrotnie zbyt nagle. Podsumowując książka to mieszanka muślinowej fantastyki, ulotnego i skromnego romansu, przemawiającego dramatu i ludzkiej filozofii życiowej. A wszystko to jest takie mocne, a zarazem delikatne. Tak delikatne, a zarazem mocne… Książka dla każdego i tyle.
<Ocena: 10/10>

Heather Graham – „Portret zabójcy”

To moje pierwsze spotkanie z panią Heather, ale jedno jest pewne – nie ostatnie. Po krótkim opisie z tyłu książki stwierdziłam, że może być warto do niej zerknąć i nie myliłam się.
Wróciłam do czasów, gdy zaczynałam przygodę z sensacją czy thrillerem w delikatniejszej postaci. Czemu? Bo wątek romantyczny porządnie rozbudowany bardzo łagodzi całość, ale nie psując atmosfery. W „Portrecie…” poznajemy Ashley Montague – śliczną, rudowłosą i upartą studentkę Akademii Policyjnej. Dociekliwa do bólu jak na przyszła policjantkę przystało posiada także talent do rysowania. A fotograficznej pamięci może pozazdrościć jej każdy. Problem w tym, że takie zalety mogą wpakować w poważne tarapaty i tak też się dzieje w przypadku Ashley. Coś co dla każdego wydaje się być „zwykłym” wypadkiem na autostradzie dla niej nim nie jest, więc zaczyna węszyć, pytać, sprawdzać i…  Drugą postacią jest Jake Dillesio. Przystojny, wysportowany i elokwentny detektyw z zasadami. Prowadzi śledztwo w sprawie seryjnego mordercy okaleczającego kobiety – obcina im uszy i usuwa tkankę z palców by uniemożliwić ustalenie tożsamości ofiary. Ashley mimo, że ma on pełne ręce roboty prosi go o pomoc przy swoim śledztwie. Problemem jest to, że tych dwoje „nienawidzi” się od pierwszego ujrzenia. Pytanie czy aby na pewno i czy w przysłowiu: „Kto się czubi ten się lubi” nie ma czasami ziarna prawdy… Co w rzeczywistości połączy studentkę i detektywa? Czy ich śledztwa mają wspólne ogniwo? W czym pomoże artystyczny talent do szkicowania Ashley? Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w tej przyjemnej i lekkiej powieści.
Podsumowując pozycja niezwykle szybka do czytania. Ogromny plus za ulokowanie mordercy w kręgach, gdzie osobiście ich nie szukałam jak i za ukazanie policji w świetle innym niż ideał. Jedyny minus to, że wątek romantyczny przysłania i tak dość skąpą akcję sensacyjną. Całość jednak warta przeczytania i poświęcenia niewielkiej ilości czasu, Dla miłośników książek bardziej romantycznych z wątkiem sensacyjnym niż sensacyjnych z wątkiem romantycznym. Pani Heather Graham zdecydowanie zostanie moja zmienniczką pani Sandry Brown.
<Ocena: 8/10>
Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Harlequin Mira

Praca zbiorowa – „Rodzina naszych czasów”

A o to i druga już, a może dopiero książka Focusa, która wpadła w me ręce i została przeczytana. Wrażenia jak najbardziej pozytywne choć nie aż tak jak po pierwszej książce.
Tak jak poprzednia pozycja tak i ta jest krótka, ma kieszonkowy format, intrygującą tematykę oraz ciekawą okładkę. A wśród tego spora ilość ciekawostek. Nie każda z nich przypadła mi jednak do gustu. Kilka z omawianych tu aspektów rodziny to np. kto tak na prawdę wychowuje nasze dzieci ( i tu sama nie wiem czy się zgadzam z poglądami ukazanymi w książce), jaki wpływ na dzieci ma wychowanie, a jaki geny?  co z tym wszystkim maja wspólnego media? czy ryzykujemy czymś decydując się na adopcję? I temat, który zaintrygował mnie najbardziej „dzikie dzieci” – czyli wychowankowie zwierząt. Muszę go zgłębić jak tylko się da! Wszystko to plus inne tematy znajdziecie w tej publikacji. Napisane językiem prostym, łatwym i przejrzystym. Czyli zrozumianym dla każdego.
Książkę polecam amatorom ciekawostek, gdyż zaawansowanym miłośnikom nie da zbyt wielu wrażeń. Ja obiecuje sobie przeczytać wszystkie dostępne części – oczywiście w miarę moich skromnych możliwości.
<Ocena: 8/10>

Krzysztof Jackowski, Katarzyna Świątkowska – „Zmarli mówią”

Książkę zakupiłam już jakiś czas temu, ale z powodu nawału czekających w kolejce do przeczytania książek dopiero trafiła na swoja kolej. Czy warto było wydać pieniądze, poświęcić czas a także zastanowić się nad nią? Z czystym sercem mówię: „Nie wiem”
„Zmarli mówią” to chyba pierwsza książka o której nie wiem co napisać. Czuję się rozerwana między zachwytem, a totalnym odrzuceniem. Dlaczego właśnie tak? Bo zaraz po przeczytaniu jest się zafascynowanym „zdolnościami” pana Krzysztofa. Jego sukcesy potwierdzane przez rodziny czy policję robią wrażenie. Odczuwa się pewnego rodzaju przerażenie, że można rozmawiać ze zmarłymi, czuje się respekt przed tym jak inni poświęcają czasami miesiące a nawet lata na odnalezienie bliskich czy to żywych czy zmarłych, gdy jemu zajmuje to góra godzinę. Gdzieś w głębi tli się szacunek za to, że przyznaje iż często zdarza mu się nic nie czuć i że nie jest w stanie pomóc. Wszystko w książce jest ślicznie udowodnione, ale… No właśnie i tu zaczyna się problem gdyż po zgłębieniu tematu i nie poprzestaniu tylko na tej książce czar pryska… okazuje się, że więcej tu koloryzowania niż w rzeczywistości. Więcej nieudanych prób niż wygląda to po zwierzeniach w książce. Nasuwa się pytanie czy to faktycznie nie jest matactwo? Czy to nie jest szczęśliwy traf? Nie chcę potępiać jeśli nie wiem. Nie chcę chwalić skoro nie jest to całkiem szczere. Sama książka jest rewelacyjna i czyta się z zapartym tchem. Jednak decyzje o jej przeczytaniu jak i opinii o samym jasnowidzeniu pozostawiam czytelnikowi. Nie mnie laikowi i osobie nie mającej z tym nic wspólnego oceniać czy to prawda czy fikcja. Czy szczerość czy ułuda. Czy fakt czy kpina…
Mimo to zachęcam do przeczytania dla samego siebie. By zobaczyć jakie odniesiecie wrażenia. Dla każdego jak ja nowicjusza w tym temacie jak i miłośników parapsychologii. Warto zapoznać się chociażby po to by poznać tę historię
<Ocena: 5/10>

Brooke Desserich, Keith Desserich – „Wiadomość z nieba”

Książkę przez przypadek znalazłam w bibliotece i zapoznawszy się z jej opisem z tyłu nie potrafiłam jej zostawić bez jej przeczytania. Jestem twardą osobą, która ma problemy z okazywaniem emocji. A właśnie to ta książka jako jedna z niewielu pozycji wywołała u mnie łzy. I to nie kilka lecz jej strumienie…
Jak byście się czuli i co byście przeżywali w momencie, gdy otrzymalibyście wiadomość, że waszą niegdyś szczęśliwą rodzinę dotknie tragedia? Tragedia w postaci śmiertelnej choroby (glejaka mózgu) waszego dziecka? Własnie taka tragedia dotknęła państwa Desserich. I choć żadne z nich nie jest pisarzem to to co stworzyli można zaliczyć do arcydzieł, tych arcydzieł wpływających na życie innych ludzi! Brooke i Keith nagle dowiadują się, że ich córce zostało około 135 dni życia. Co to jest? Nic… I pytanie co teraz? Książka w formie pamiętnika ukazuje nam walkę małej Eleny z chorobą, walkę jej rodziców z niemożliwością ulżenia córce w cierpieniu oraz walce siostry i siostrę. Historia zadająca ból, zapadająca w serce i umysł, wyciskająca morze łez. Nawet nie próbowałam wyobrazić sobie co przeżywała cała rodzina, bo najnormalniej w świecie to rzecz nie do zrobienia.W książce znajdziemy tyle samo radości co smutku,wiary co zwątpienia, bólu i uśmiechu. Zdarzenia dobre przeplatają się z tymi złymi, a nadzieja walczy z porażką i strachem… I choć wiadomo, że walka jest z góry przegrana, a jej rezultat może być tylko jeden to nikt z rodziny się nie poddaje. Walczą wszyscy razem i każdy z osobna. W bólu i cierpieniu oraz niepewności jutra spełniają wszystkie marzenia, które dadzą radę, wspierają się i idą do przodu. Mimo czarnych chmur dążą do celu i robią wszystko co mogą. Nie dają się pokonać przygnębieniu. Książka daje wiarę i nadzieję mimo swojego smutnego i tragicznego zakończenia. Ukazuje ogrom uczuć i możliwości jak się wspierać, pomagać i po prostu być przy sobie w tedy gdy tego potrzebujemy. I choć czytając ciężko powstrzymać łzy, a w głowie kołacze się myśl: „To niesprawiedliwe!” to wynosimy z tej historii dużo pozytywnych emocji i doświadczeń.
Książka dla każdego kto umie znieść ludzkie cierpienie – szczególnie dziecka. Ciężka i lekka zarazem wywołuje burzę emocji tak dobrych jak i złych. Nie nadaje się zbytnio do czytania, gdy sami mamy problemy. Chyba, że jak ja stosujecie podejście: „Moje życie jest idealne i cudowne w porównaniu z życiem innych! Jedna z książek, która w mojej pamięci zostanie do końca. Książka opowiadająca o walce, bólu, cierpieniu… Mimo to wywołała u mnie prócz łez także uśmiech. Otwarła oczy i podbudowała.
Niezapomniana, pouczająca i dodająca otuchy.
Po prostu po nią sięgnij…
<Ocena: 10/10>

O’Kelly Scarlett – „Sekretna profesja”

Jak trafiłam na książkę? W prosty sposób. Bo gdy nie wiadomo czy ma się ochotę przeczytać erotykę czy może coś na faktach to czemu by nie przeczytać czegoś co łączy oba te elementy? No właśnie. W ten oto sposób pozycja została przeze mnie ładnie mówiąc zaliczona ;)
O’Kelly Scarlett to pseudonim autorki niniejszej pozycji. Dlaczego pseudonim? Bo pt. „Sekretne profesje” kryje się nic innego jak prostytucja (lub jak ładnie i elegancko się określiła O’Kelly – pani do towarzystwa). A mając trójkę dzieci trzeba uważać by prawda nie wyszła na jaw. Mam mieszane uczucia tak do książki jak i bohaterki. Więc najpierw Scarlett. Po pierwsze przeraża mnie to z jaką łatwością zrezygnowała z poszukiwania „normalnej” pracy na rzecz łatwych, dużych i „przyjemnie” zarobionych pieniędzy. Po drugie koloryzacja, ale do tego jeszcze wrócę. Po trzecie jej wycofanie z życia rodzinnego i społecznego, strach przed jakimkolwiek wyjściem z domu – może trzeba było o tym pomyśleć przed podjęciem tej „pracy”? Dla mnie to niezrozumiałe i naiwne. Jako osoba z problemami finansowymi chyba już dawno temu powinnam podzielić los O’Kelly. Następna i najbardziej irytująca rzecz! A mianowicie ciągłe napomknięcia Scarlett, że nie jest prostytutką lecz panią do towarzystwa, ciągłe wymienianie różnic między „zawodami”, różnic, które najczęściej widzi tylko ona. Naprawdę niesamowity sposób na dowartościowanie, podbudowanie i wychwalanie własnej osoby. Sposób godny potępienia a nie podziwiania! Co do samej książki to na pewno szybko się czyta. Opis spotkań z tak różnymi klientami tworzy niezwykły i barwny emocjonalnie kolaż. Tyle, ze to jak dla mnie koniec plusów tej historii. Czemu? Bo całość jest tak podkoloryzowana,  że aż nie realna a ponoć to książka na faktach! Wierzę w szczęście i powodzenie osób, ale to co ukazuje „Sekretna…” to chyba było by w pewnym sensie życie ideał. Nie możliwym jest by wszystko się tak pięknie układało… A jeśli się mylę to me życie to istny pech ;)
Podsumowując całość to dość lekka i przyjemna do czytania pozycja dla osób jak ja niezdecydowanych jaki gatunek wziąć do ręki. Nie przeczytanie chyba nie da zbyt wielkiej straty, ale nie zmienia to faktu, że książkę polecam chętnym i mającym dożo czasu. Ci co maja go mniej mogą w ten czas przeczytać coś dużo lepszego. Osobiście książka mnie zawiodła, a autorka do siebie zniechęciła.
<Ocena: 5/10>

Praca zbiorowa – „Medycyna w okół nas”

To moje pierwsze, ale ogromnie pozytywne spotkanie z książkami Focusa.
Pozycja krótka, format pocketowy, tematyka interesująca, okładka ciekawa… A pośród tych niepozornych komplementów jeden konkretny i najważniejszy – niesamowita ilość i jakość ciekawostek! Co śmieszne nawet ja jako częściowy znawca (z wyboru bądź nie, bo zależy jak na to patrzeć) i miłośnik tematyki medycznej znalazłam sporo nowości o których nie wiedziałam. Omawiany jest tu doping – tak nielegalny jak i legalny (bo co tak na prawdę z „chorymi” i zażywającymi leki sportowcami?!), problemy aklimatyzacji wysokościowej, dostajemy odpowiedź na pytanie czy sport to faktycznie zdrowie no bo co z kontuzjami i to czasami tymi zagrażającymi zdrowiu i/lub życiu? Dowiadujemy się, które dyscypliny sportu są tymi najbardziej na nie narażającymi. A także wiele wiele innych, ale równie ciekawych i intrygujących aspektów naszego życia i zdrowia. A wszystko to w bardzo prostym języku zrozumianym przez każdego.
Tak zaczęła, ale na pewno nie skończyła się moja przygoda z pozycjami Focusa. Bardzo pozytywne wrażenia po tak skromnym wydaniu. Książka dla miłośników ciekawostek, ale i nie lubiących ciężkiego trudnego i naukowego języka  oraz encyklopedycznego wydania.
<Ocena: 8/10>

Cathy Glass – „Mamusiu wróć”

Literatura faktu to gatunek przeze mnie wielbiony,ta wydawana przez Hachette zajęła bardzo szczególne miejsce w moim sercu i umyśle.
Pozycje pani Glass poznałam już jakiś czas temu i z niecierpliwością wyczekuję kolejnych. „Mamusiu wróć” to jedna z nich, choć trochę odmienne losy spotykają tu główną bohaterką tak Cathy jak i jej podopieczną Alice. Cathy od lat jest rodzicem zastępczym dla dzieci, które oczekują na adopcję. Jej podopiecznymi są dzieci w przeróżnym wieku. Jednak łączy jej jedno – prawie każde z nich doświadczyło w swoim krótkim życiu czegoś tak strasznego jak: gwałt, molestowanie, przemoc fizyczna i/lub psychiczna.Zdobycie zaufania takiego dziecka to nie lada wyzwanie. Jednak „Mamusiu wróć” to zgoła inna historia.Poznajemy tu mianowicie czteroletnią Alice, która delikatnie mówiąc została zabrana dziadkom czego powodem jest niefrasobliwość opieki społecznej! Mając wspaniałą opiekę małą zostaje przekazana i umieszczona u Cathy. Tylko kilku pracowników związanych ze sprawą Alice i jej rodzina czyli babcia,dziadek i mama, a także Cathy są w szoku jak to się mogło stać. Alice bardzo przeżywa ograniczony do zaledwie godziny raz na dwa tygodnie kontakt z dziadkami oraz całkowity zakaz widywania się z chorą psychicznie mamą. Dlaczego w takim razie uparcie jest zmuszana do kontaktu z ojcem, którego prawie nie zna, a jedyne wspomnienia jakie z nim ma to przemoc wobec jej mamy oraz z Sharon jego nową żonę, która ją przytłacza i każe do siebie mówić mamusiu skoro mamę Alice ma ?!  Co tak naprawdę z tego wyniknie? Z kim w ostateczności zamieszka mała Alice? Jak długo będzie się toczyć sprawa i jak długo dziewczynka będzie przebywać w domu Cathy? Jak to wszystko wpłynie na czterolatkę? I czego w trakcie rozpatrywania sprawy dowie się opieka społeczna? Na wszystkie pytania znajdziecie odpowiedź…
Zachęcam do przeczytania tej książki każdego. Jest ona dla każdego kogo interesuje tematyka adopcji, opieki społecznej i dzieci po przejściach, ale nie tylko. Pozycja obowiązkowa także dla miłośników książek na faktach. Polecam
<Ocena: 9/10>