poniedziałek, 27 maja 2019

Jurgen Thorwald - "Stulecie detektywów"

Cykl: Stulecie detektywów (tom 1)
Stron: 832
Gatunek: literatura popularnonaukowa, literatura naukowa, literatura dokumentalna, literatura faktu, kryminalistyka, kryminologia
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-24058440

Thorwalda miałam okazję poznać już spory czas temu i przyznam, że jest chyba jednym z moich ulubionych autorów jeśli chodzi o literaturę medyczną, a dokładniej początki tej zacnej dziedziny. Jest jednak sporo osób, które nie wiedzą, że Jurgen ma na swoim koncie także dzieła dotyczące medycyny sądowej czy kryminalistyki. Mało tego dużym uznaniem cieszą się także jego dzieła o II wojnie światowej. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że to nazwisko chyba zawsze będzie kojarzone ze "Stuleciem chirurgów" oraz "Triumfem chirurgów".

Ja dziś jednak chcę przedstawić wam pozycję o początkach kryminalistyki. "Stulecie detektywów" to historia niezwykle podobna do "Stulecia chirurgów" jednak nie w sensie treści. No powiedzmy sobie szczerze, ale detektyw zajmuje się czymś innym niźli chirurg. Chodzi tu raczej o zarys historii powstawania dziedziny, jaką aktualnie jest kryminalistyka. Jak wyglądała na samym początku, gdy stawiano w niej pierwsze kroczki, gdy nie mieli tego wszystkiego czym dysponuje się dziś. Jak zatem szukać mordercy, a czasami ciała, gdy ma się ograniczone środki? Uwierzcie, że sie da. To, że nie można było rozróżnić czy krew jest ludzka, czy zwierzęca stanowiło nielada problem, ale nie taki, któremu można by było jakoś zaradzić.

Co ciekawe największym problemem było wdrażanie nowych metod ułatwiających codzienną pracę w kryminalistyce. Ludzie byli tak ślepi na stare i błędne opracowania, że potrafili toczyć wręcz wojny na salach sądowych byle nie uznać czegoś co było nowe, niezrozumiałe czy poprostu dawało inny wynik niż ten, który wyszedł według ich praktyk.

To, co jest praktyczne to to, że aby przeczytać tę książkę nie potrzebujemy żadnych dokumentów potwierdzających jakiekolwiek związki z dziedziną, jaką jest kryminalistyka. Wystarczy, że nas to interesuje i to z prostego powodu. Thorwald unika naukowego słownictwa czy żonglowania technicznym żargonem. Przez to lektura jest przejrzysta dla każdej osoby. Jednak ma to swoją wadę i zapaleńcy czy naukowcy nie będą pocieszeni. Za to laicy i miłośnicy kryminałów będę czerpać nielada satysfakcję z każdą kolejną stroną tej lektury

Książka mimo swej objętości jest tak naprawdę jeszcze bardziej wciągająca niż tak bardzo znane "Stulecie chirurgów". Dlaczego? Bo mimo wagi poruszanych tematów oraz ilości materiałów do przyswojenia czyta się ją jak rasowy kryminał. To nic, że ma ponad 800 stron, bo tak naprawdę nie zorientujecie się, kiedy przełożycie ostatnią stronę i będzie to koniec książki, ale nie historii detektywów. Oj, nie! Pamiętajcie, że jest jeszcze dalsza historia czyli "Godzina detektywów", z którą mam plany się spotkać w niedługim czasie i wam również polecam to zrobić.  Pamiętajmy, że "Stulecie detektywów" mimo iż jest nowością na rynku to tak naprawdę nie nią nie jest. To poprostu kolejne wydanie (być może z inna okładką) z powodu ogromnej popularności, a to może być jednym ze wskaźników, iż warto zapoznać się z twórczością Jurgena Thorwalda. Za mną dopiero dwie jego pozycje, więc mam jeszcze trochę możliwości by spędzić z nim sporo czasu.

  Ocena: 10/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję księgarni  Tania Książka

niedziela, 19 maja 2019

Claudia Piñeiro - "Elena wie. Twoja"

Tytuł: Elena wie. Twoja
Autor: 
Claudia Piñeiro
Stron: 352
Gatunek: literatura współczesna, literatura obyczajowa, thriller, kryminał, proza, literatura piękna, literatura psychologiczna
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-811-0666-5

Czytając opis tej książki, a raczej dwóch byłam przekonana na 100%, że to coś dla mnie. Dwie różne historie, z których każda kryje w sobie morderstwo, a może i nie...
Można czytać je tak jak są w książce, można odwrotnie ponieważ nic tych dwóch opowieści nie łączy. No może jednak jest jeden szczegół. Są nim zwłoki. W obu przypadkach kobiet. Niesamowity jest fakt, jakim piórem posługuje się Claudia, ale o tym troszkę później.

"Elena wie"
Elena to ponad sześćdziesięcioletnia schorowana kobieta. Bez leków nie jest w stanie praktycznie w ogóle funkcjonować. L-dopa, bo tak nazywa się aminokwas, który musi z zegarkiem w ręku dostarczać swemu organizmowi pozwala jej się poruszać i żyć. Parkinson, którego Elena uważa za kobietę, bo w końcu to choroba, a ona jest rodzaju żeńskiego jest jej "przyjaciółką" na wieczność. Do tej pory pomagała jej córka, z którą relacje miały ciężkie, ale dawały radę. Żyły bardziej obok siebie niż razem, ale gdy było trzeba ktoś był obok. I nagle okazuje się, że Rita powiesiła się w kościelnej dzwonnicy. Elena w to nie wierzy, bo w dniu śmierci padało, a jej córka w życiu nie poszłaby w taką pogodę do kościoła, a co dopiero na dzwonnicę. I dopiero tu zaczyna się cała historia jednego dnia. Elena wyrusza w drogę by pomogła jej jedyna osoba, która przychodzi jej do głowy. Osoba, która według niej ma dług wdzięczności za to, co razem z córką dla niej zrobiły prawie dwadzieścia lat temu. 

Zaczynając tę historię miałam problemy by się do niej dostosować. Całość napisana jest jako ciąg myśli schorowanej kobiety. Na jaw wychodzą prawdy, które być może nie powinny ujrzeć światłą dziennego. Claudia w niesamowity sposób ukazała nam praktycznie całe życie swojej bohaterki. Tyle że zrobiła to powiedziałabym na sucho. Bez emocji, które dopiero pod koniec opowieści wypływają i zalewają bohaterkę oraz jej rozmówczynię. Całość jest ciężka w czytaniu i odbiorze, ale to kwestia tego, że to nie jest pierwsza lepsza pozycja. Powiedziałabym, że wymaga od nas pewnego skupienia i oddania siebie by dostać coś w zamian.

Ocena: 8/10

"Twoja"
Ines Pereyra to kobieta zadbana i uśmiechnięta. Mężatka z dwudziestoletnim już stażem. Wydawałoby się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i może być jedną z tych szczęśliwych kobiet czekających na męża, który wraca po pracy. A gdzieś tam w domu nastoletnia córka, która kontakt ma tak naprawdę tylko z ojcem. Jednak nie. Nie może być tak pięknie, bo czarne chmury dopadają chyba każdego. Kobieta odkrywa, że mąż ją zdradza. By się upewnić pewnego dnia postanawia jechać za nim i dowiedzieć się, czy faktycznie, a jeśli tak to gdzie i z kim się spotka. Niestety to nie koniec złych wieści. Ines staje się świadkiem śmieci kochanki swojego męża. Co ciekawe kobieta nie panikuje tylko bierze sprawę w swoje ręce. Robi wszystko by uratować małżeństwo. Nie pozwala by wygodne życie rodzinne ucierpiało przez zaledwie jeden incydent, który i tak był wypadkiem.

Claudia w drugiej historii postawiła na coś zupełnie innego. Na postać kobiety zimnej i twardo stąpającej po ziemi, mężczyznę będące (ale czy na pewno?) ofiarą. No i przede wszystkim zupełnie inny styl. Lekki, przyjemny w odbiorze oraz szybki w czytaniu. Uczucia poszły w odstawkę, emocje trzymane na wodzy, a jednak wszystko wydawało się być pięknie dopasowane.

Ocena: 6/10

I tak po zakończeniu książki składającej się z dwóch historii mam wrażenie, że zostały one napisane przez dwie różne osoby. Aż nie chce się wierzyć, że można umieć posługiwać się tak diametralnie różnymi stylami. "Elena wie", która jest przytłaczająca, przejmująca i ciężka w odbiorze, ale robiąca ogromne wrażenie oraz "Twoja" niezwykle lekka i mimo tematyki przyjemna w odbiorze i niezwykle szybka w czytaniu. O ile ta pierwsza może sprawiać trudności w czytaniu o tyle pozostaje w pamięcia. Niestety ta druga jest typem "przeczytaj i zapomnij". No i osobiście czuję, że "Twoja" jest niedokończona. Brak logicznej końcówki, która zamykałaby całość i objęła w spójne ramy. 
Podsumowując obie historie mają swoje plusy i minusy. Obawiam się też, że ta pierwsza może sprawić nielada kłopot w czytaniu jeśli ktoś przywykł do lektury lekkiej i z niższej półki. Dla osób ceniących literaturę z tej wyższej niedosytem będzie druga opowieść. Także, ktoś będzie czuł się tu poszkodowany...

Ocena: 7/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania dziękuję wydawnictwu Sonia Draga

sobota, 18 maja 2019

Scarlett Cole - "Śmiały podryw"

Tytuł: Śmiały podryw
Cykl: Tatuaże (tom 3)
Autor: Scarlett Cole
Stron: 352
Gatunek: erotyka, literatura kobieca, romans współczesny literatura współczesna, literatura obyczajowa, romans, dramat, sensacja, kryminał
Wydawnictwo: Akurat
ISBN: 978-83-287-0843-3


Wspominałam już nie raz, że kocham serie i jeśli je zaczynam to kończę chyba, że trafiłam na naprawdę totalne dno lub nie swoje klimaty. Z cyklem Second Circle Tatoos było podobnie. Wpadł w moje ręce, zaczęłam od pierwszego tomu i choć nie było cudownie to i tak dałam autorce szansę. I tak dotarłam właśnie do "Śmiałego podrywu" czyli trzeciego już tomu. Do historii Pixie oraz Dreda.

Dred Zender jest wokalistą zespołu Preload. Cały jego skład to chłopaki z sierocińca, będący dla siebie jak rodzina, której nigdy nie mieli. Wydawałoby się, że to, co najgorsze każdy z nich ma już za sobą. 
Dred choć na wierzchu jest typem obcesowym i bezczelnym to ma serce na dłoni. Okazuje się, że choć od zawsze był zatwardziałym kawalerem jego serce zabiło mocniej dla pewnej kobietki. Mało tego przed oczami wciąż ma jej twarz i nie tylko. Myśli zamiast wokół trasy koncertowej krążą teraz wokół orbity pewnej planety. Planety, która nosi imię Pixie. 

Sarah Jane Travers, bo to prawdziwe imię i nazwisko Pixie jest menadżerką w Second Circle gdzie pracuje już 7 lat. Wszystko, co ma, zawdzięcza dwóm wspaniałym mężczyznom i właścicielom salonu tatuażu. Gdyby nie Trent oraz Cujo dziewczyna skończyłaby dużo gorzej. Chłopcy nigdy nie wypytywali jej o przeszłość. Sami też zmagali się z różnymi problemami, więc szanują prywatność. 

W końcu oboje czyli Pixie oraz Dred postanawiają dać sobie szansę, spotkać się raz, drugi i lepiej poznać. Dość szybko okazuje się, że wiele ich łączy. Niestety szczęście nie trwa długo. Przeszłość obojga znów ich dopada, a blaski fleszy nie pomagają ich rozwiązać. Pixie od kilku lat przed czymś ucieka, a ostatnio pozwoliła sobie na odrobinę szczęścia i zaniechała bycie ostrożną. Ta odrobina zapomnienia może kosztować ją zbyt wiele.

Czy zarówno Dred, jak i Pixie poradzą sobie z przeszłością? Czy ilość problemów nie przygniecie ich za bardzo? Czy blask fleszy, rozpoznawalność i popularność nie zaprzepaszczą ich starań i walk o przyszłość?

Wiele pytań, wiele niewiadomych dopóki nie skończy się czytać. Cała historia niezwykle realistyczna dzięki temu, że bohaterowie popełniają błędy i nie są idealni. No i chyba najlepsza pod względem językowym i stylistycznym część. Z pierwszym i drugim tomem miałam ten kłopot, że pomysł na historię autorka miała genialny, a wykonanie średnie. Tu juz tego problemu nie było. Czytało się płynnie i bez postojów "na odpoczynek". Podoba mi się, że powieść nie jest przesłodzona tylko życiowa i pokrzepiająca. Komu mogłabym polecić? Miłośniczkom romansu z nutą dramatów i akcji. I tyczy się to całego cyklu "Tatuaże", bo każda z nich to książka godna uwagi. Teoretycznie nie trzeba czytać ich po kolei, bo są to osobne i zamknięte historie choć zdarzają się spoilery wątków. Osobiście i tak pozostanę przy moim bziku na punkcie czytania chronologicznie, ale nikogo do tego zmuszać nie będę. Czekam na kolejną pozycję ciekawa czy utrzyma poziom, a może będzie jeszcze lepsza, bo czuję, ze autorka zdecydowanie się rozwija i nie będzie już powrotu do pierwszej części i pewnej nieporadności językowo-stylistycznej.

Ocena: 7/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat

niedziela, 12 maja 2019

John Ellis - "Dziennik kata"

Tytuł: Dziennik kata
Seria: Rozmowy z katem
Autor: John Ellis
Stron: 288
Gatunek: literatura popularnonaukowa, literatura naukowa, literatura dokumentalna, literatura faktu, biografia, historia, autobiografia
Wydawnictwo: Aktywa
ISBN: 978-83-946-5287-6

Znajomi dobrze wiedzą co mnie kręci, ale udało mi się ich przekonać by nie uciekali ode mnie hen gdzieś za góry i lasy. Moje zainteresowania to TYLKO teoria i tak zostanie. Nie mam w planach niczego testować, próbować czy oceniać po uprzednim przeżyciu tego, czy owego. Jestem osobą, która wyjątkowo lekką lekturę potrafi nagle zamienić na coś co szokuje zwykłego człowieka, a mnie właśnie wręcz potrzebne jest do dalszego satysfakcjonującego bytu na tym świecie.

O serii "Rozmowy z katem" słyszałam już w ubiegłym roku, ale jakoś ciągle nie miałam możliwości nabyć pierwszego wydanego w niej tytułu. Kiedy teraz trafiły mi się obie biłam się z myślami, od której zacząć. Bo dwóch na raz nie chciałam czytać choć nie jest mi obce przerabianie kilku książek jednocześnie. Jeśli to robię to łączę całkiem różne gatunki by móc skakać jak pszczółka z kwiatka na kwiatek.

A teraz już na poważnie. "Dziennik kata" to nie jest dziennik w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie będzie tu opisów godzina po godzinie, dzień po dniu. To opisy wyroków (oczywiście nie wszystkie), jakie w ciągu swojego dwudziestotrzyletniego stażu pracy wykonał jako pierwszy kat Wielkiej Brytanii. Zastanawialiście się ile osób można powiesić w ciągu tylu lat? John Ellis uśmiercił 203 osoby. Czy skłamię, gdy powiem, że był seryjnym mordercą? Czy zabijanie, bo ktoś na to pozwala to nie jest mord?

John Ellis zawodowo pociągał za dźwignię i wykonywał wyroki śmierci przez wiele lat. Miał na swoim sumieniu ogromną ilość istnień ludzkich, ale większość z nich nie była niewinna. No właśnie i tu jest ten "haczyk". Większość to nie wszyscy. Kara śmierci to jedyna kara, której nie da się cofnąć. Jeśli po egzekucji wychodzą na jaw szczegóły, które mogły uratować życie i tak już na nic się zdadzą. Co wtedy? No właśnie nic. Trzeba żyć dalej, prowadzić dochodzenia i skazywać sprawiedliwie na miarę możliwości.

Nigdy nie umiałam określić się czy jestem za karą śmierci, czy może jednak przeciw. Po tej książce wcale nie jest mi łatwiej tę decyzję podjąć. Jako zwykły człowiek byłam pewna, że ludzie czują lęk przed śmiercią, szczególnie tą nienaturalną. Jednak, gdy zagłębiłam się w tę literaturę to okazuje się, że mimo groźby powieszenia nikt nie czuł respektu przed dokonaniem zbrodni. A jeśli nie pomogła kara śmierci to co pomoże? Chyba naprawdę już nic. Skoro wiedząc, że za popełnienie takiego i takiego czynu grozi mi powieszenie, ścięcie czy krzesło elektryczne (zależy gdzie doszło do zbrodni) to dwa razy bym się zastanowiła nad dokonaniem takiego czynu. Ale tak naprawdę na dziesięć osób pomyślą tak może dwie.

John Ellis pracując jako kat wieszał nie tylko mężczyzn, ale i kobiety. Przyznał, że było to dla niego nielada wyzwanie. A najbardziej w głowie zapadła mu Edith Thompson, która na śmierć została skazana za morderstwo, w którym nie brała udziału. Byli starcy, jak i praktycznie młodzież. Choć był katem od lat wierzył, że osiemnaście lat to nie jest wiek na stryczek. To wiek, kiedy jest szansa z resocjalizować, naprawić błędy, wyrazić skruchę. Ale prawo, to prawo. A on wykonywał wyroki. 

Najważniejsza praca, jaką miał do wykonania odbywała. się dzień przed egzekucją. Dowiadywanie się o wagę i wzrost skazańca, obejrzenie budowy jego ciała. Po to by obliczyć wysokość "spadu", a śmierć nastąpiła szybko i bezboleśnie. I tu w mojej głowie pojawiła się nuta buntu. Skoro mordercy zabijali byle zabić, nie patrzyli czy ktoś umiera odrazu, czy męczy się minuty, czy godziny to dlaczego oni mają umierać w sposób humanitarny? Bez bólu, bez komplikacji, najlepiej w kilka sekund. 

To nie tak, że jestem zawistna, ale jeśli kara ma być adekwatna do czynu to nie do końca to wyszło. Druga sprawa to to, iż może ten fakt był jednym z tych, które nie odstraszały zbrodniarzy. No dobra, ukarzą mnie, ale to potrwa kilka sekund i po kłopocie, a ja swoje i tak zrobiłam.

Jedno jest pewne. Nie dokonałam wyboru między za a przeciw jeśli chodzi o karę śmierci. Myślę, że zaakceptowałabym fakt jej przywrócenia, ale i bez tego żyłabym tak jak żyję dziś.  Nie jest to książka krwawa, więc mogłabym ją polecić każdemu, kto posiada podobne rozterki. Książka zawiera opisy nie tylko samych egzekucji, ale i zachowań skazanych tuż przed ich dokonaniem. Myślę, że warto poświęcić tej książce trochę czasu. Ja planuję przeczytać całą serię "Rozmów z katem".

Ocena: 8/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję księgarni  Aktywa.

sobota, 11 maja 2019

Kate Moore - "Kolej na Felix"

Tytuł: Kolej na Felix
Autor: Kate Moore

Stron: 306
Gatunek: literatura faktu, reportaż, literatura współczesna, biografia, 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
ISBN: 978-83-662-3435-2

Książki tak fabularne, jak i  dokumentalne o faunie i florze (choć te już mniej) są przeze mnie przyjmowane z ogromną dozą optymizmu. Staram się ich czytać naprawdę dużo i wiem, że dobrze mi to wychodzi. Chociaż świadoma jestem tego, że mam coraz większe kłopoty ze skupieniem się na tych pozycjach, które pisane są z punktu widzenia zwierzaka. Chyba już za stara jestem na takie zabiegi. Za to te, gdzie jakieś zwierzę jest jednym z głównych bohaterów, ale nie narratorem kocham i kochać będę nadal.

"Gdybyś pojechał na stacje Huddersfield w Yorkshire, mógłbyś się mocno zdziwić, bo w okienku "Informacja kolejowa i pomoc dla podróżnych"mogłaby cierpliwie czekać na pytania nie inteligentna młoda kobieta ani uczynny starszy pan w fioletowo-granatowym uniformie kompanii TransPennine Express. Zamiast nich dyżur mogłaby pełnić Felix - dworcowa kotka z Huddersfield. [...] Felix nie jest jednak zwykłym kotem domowym, lecz zatrudnionym na stacji oficjalnym kolejowym kotem do zwalczania szkodników."*

Posiadanie swojego kolejowego kota było marzeniem kilku pracowników stacji w Huddersfield. To, co było powodem jego braku to brak akceptacji ze strony naczelnika. Postanowiono zatem troszkę wspomóc los i po pierwsze puścić famę, że na stacji są... myszy, a po drugie przygarnąć mruczącego kompana jak naczelnik będący jego przeciwnikiem będzie oddelegowany na inną stację. I tak oto pojawił się on. Mały, czarny i puchaty kotek ze skarpetkami i krawatem. Przystojniak nazwany wskutek losowania Felix okazał się jednak kotką, a nie. Mimo to nie zmieniono jej imienia, a ona stała się gwiazdą stacji. Dość szybko okazało się, że morale całej załogi na dworcu kolejowym w Huddersfield uległo zdumiewającej zmianie. Choć atmosfera od zawsze była tam rodzinna to jednak konflikty i spięcia były codziennością. A od czasu pojawienia się uroczej kotki ludzie zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej i byli skłonni do zabaw, uśmiechów i dobrej zabawy. Nie było chyba nikogo kto oparłby się urokowi i specyficznej magii, jaką wokół siebie roztaczała Felix.

Co ciekawe kotce postanowiono stworzyć także profil na Facebooku co okazało się strzałem w dziesiatkę i przyniosło czarnulce ogromną ilość fanów i to na całym świecie! Jestem aż w szoku, że mimo mojego zainteresowania tematyką popularnych zwierzaków nie trafiłam na Felix wcześniej. Jednak późno nie znaczy wcale i kiedy już odkryłam książkę z tą kocią pięknością w roli głównej pochłonęłam ją praktycznie od ręki. Historia Felix miejscami wzrusza, a miejscami bawi do łez. Mimo ilości przygód, jakie przeżywa kotka widać, że ani ona bez ekipy stacji, ani ekipa bez niej nie wyobrażają sobie życia. Ja pozostanę wierna wszystkim zwierzętom pomagającym, ale i urozmaicającym codzienną pracę ludziom. To wspaniali kompani, a na ich temat można napisać nie jedną powieść w stylu "Kolej na Felix". A ja bardzo chętnie przeczytam każdą kolejną, która pozwoli mi się z nimi bawić, śmiać i płakać - niekoniecznie ze śmiechu. Polecam, bo jak dla mnie to jeden z bestsellerów o losach (w tym wypadku) kota i warto poświęcić niewielką ilość czasu na przeczytanie tej pozycji.

* - Cytat z "Kolej na Felix" Kate Moore, str. 7

  Ocena: 7/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję księgarni  Tania Książka

Jurgen Thorwald -"Stulecie Chirurgów"

Cykl: Stulecie chirurgów (tom 1)
Autor: Jurgen Thorwald
Stron: 560
Gatunek: literatura popularnonaukowa, literatura naukowa, medycyna, literatura dokumentalna, literatura faktu, reportaż
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-5843-3

Medycyna i kryminalistyka to dla mnie chyba najbardziej pożądane tematyki książek popularnonaukowych. I choć czytając każdą kolejną większość rzeczy się powiela to chyba nigdy nie będę miała dość wiedzy z tych dziedzin. Szczególnie ich początki tak różne od realiów w dzisiejszych szpitalach czy w przypadku tych drugich laboratoriach kryminalistycznych. Żeby docenić to co mamy dziś trzeba znać te dziedziny od A do Z choć myślę, że do końca tego, co nam oferują jest jeszcze długa droga.

Dziś ciężko nam sobie wyobrazić, że idziemy na operację gdzie lekarz do dyspozycji ma stół z jadalni, prześcieradła, noże kuchenne ewentualnie piły do drewna oraz igły i nici. A gdzie znieczulenie? Co z odkażaniem? Aparatura sprawdzająca pracę naszego serca czy dotlenienie organizmu chyba też gdzieś jest, prawda?Ale po co to wszystko! Jest stół, są pasy żeby pacjenta przypiąć by się nie ruszał podczas cięć i jakiś asystent czy dwóch (czasami z przypadku) i można działać. To przerażająca wizja, ale tak właśnie wyglądały początki chirurgii. 
Pierwsza operacja otwarcia jamy brzusznej odbyła się 26 grudnia 1809 roku. Odbyła się w domku w lesie. To, co zszokowało to fakt, że kobieta poddana operacji przeżyła. Sama pacjentka, którą była Jane Crawford podczas całej operacji śpiewała psalm. Choć jej głos momentami się łamał obeszło się bez problmeów. Mało tego rekonwalescencja przebiegła bez najmniejszych komplikacji. 
Lekarzem, który podjął się tego zadania był Efraim McDowell. Co najciekawsze na 13 wykonanych przez niego zabiegów aż 8 zakończyło się pomyślnie.


"Przede wszystkim nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego jego operacje były udane. Nikt nie domyślił się, że dziewicze pustkowie, naturalna odporność pacjentów, przede wszystkim jednak niezwykła w tych czasach czystość, jaką utrzymywała w domu Sara było wielkim sprzymierzeńsem McDowella" *



Stąd też wiemy, że brak anestezji nie był jedynym problemem ówczesnych medyków. Prawdziwą zmorą była aseptyka oraz antyseptyki. W tamtych czasach czyste ręce, a już tym bardziej narzędzia to zbędny wymysł, który lekarzom dodawał tylko i wyłącznie więcej pracy. Dzisiejsze żarty o lizaniu skalpela śmieszą, ale żadną tajemnicą jest fakt, że kilkadziesiąt lat temu lekarze trzymali skalpel w ustach, gdy musieli podwiązać naczynia krwionośne, do czego potrzebowali obu rąk. Tak jak wycieranie narzędzi oraz rąk o fartuch, który pokryty był praktycznie wszelkimi możliwymi wydzielinami z ciała. 

Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że początkom medycyny bliżej było do rzeźni niż do sztuki jak często nazywa się tą dziedzinę. Dziś patrzymy ta tamtych lekarzy jak na morderców, zbrodniarzy, rzeźników. A czy przeszło nam przez głowę pytanie: "Jak będą patrzeć za setki lat na dzisiejszych lekarzy?" Czy oni też będą brani za takich samych barbarzyńców? Trzeba przyznać, że choć warto znać historię takich zawodów jak właśnie lekarze to czytanie tej pozycji może być nielada wyzwaniem dla "normalnego" czytelnika. Opisy nie tylko są krwawe, ale i drastyczne i realistyczne. Kto ma odrobinę wyobraźni bez problemu "przeniesie się" do dawnej sali chirurgicznej, a to może być niebezpieczna podróż w czasie. Pewne jest to, że ja swojej przygody jeszcze nie zakończyłam. Przede mną inne pozycje Thorwalda oraz inne z ukochanych przeze mnie dziedzin. "Stulecie chirurgów" jako nowość, a raczej reedycja znajdzie na pewno wielu swoich zwolenników.

* - cytat z "Stulecie chirurgów" Jurgen Thorwald, str.38


  Ocena: 10/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję księgarni  Tania Książka

poniedziałek, 6 maja 2019

Wywiad z Nadią Szagdaj

Nadia Szagdaj - zdjecie Jacek Gutowski
Karolina MAREK: Dzień dobry. Pani Nadio wiem, że od dziecka miała Pani do czynienia z muzyką, a dokładniej grą na instrumentach. Najpierw wiolonczela, a potem fortepian. Zawodowo poszła Pani jednak w śpiew operowy. Jak wobec tego zaczęła się Pani przygoda z pisarstwem? Marzyła Pani o tym jako mała dziewczynka, czy może wyszło tak przez przypadek, spodobało się i trwa do dziś?

Nadia Szagdaj: Faktycznie, moja przygoda z muzyką rozpoczyna się dość wcześnie. Ma to jednak związek, z tym że to na rodzicach spoczywa obowiązek zapoznania dziecka z otaczającym je światem. Tak więc moi rodzice, także artyści, choć nie do końca spełnieni, postanowili uczynić artystkę ze mnie. Sami wybrali dla mnie instrument, który do tej pory kocham, o ile nie muszę na nim grać… A potem przyszła pora na mnie. Jako muzyk, kształcący się w szkole przy ul. Łowieckiej we Wrocławiu, który na tym etapie myślał, że czeka go właśnie taka, a nie inna przyszłość, postanowiłam w końcu wybrać to, co sama lubiłam. Czyli śpiew. Jednak szybko odkryłam, że scena stresuje mnie coraz bardziej, szczególnie że przecież do śpiewu nie używa się rąk, czy gryfu, ale instrumentu wewnątrz ciała! Potwornie stresujące… Od tej pory zaczęły narastać moje problemy zdrowotne i opuściłam się w nauce. Najgorzej szło mi, o ironio, z języka polskiego. Dlatego zaczęłam pisać dodatkowe eseje, opowiadania i nowelki, żeby nadrobić punkty u mojej, notabene, wspaniałej nauczycielki, pani Stawarskiej. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że te wszystkie złe emocje związane z tremą, można przelać na papier i elegancko się ich pozbyć, dodatkowo łapiąc plusy „z polaka”. Gdy skończyłam szkołę średnią i zdałam na Akademię, najbardziej brakowało mi właśnie pisania. Wróciłam więc do niego. I tak po czasie powstała Przepowiednia, moja pierwsza powieść.


KM: Czytam naprawdę dużo stąd mogłam zaobserwować, że kobiety jednak piszą dramaty, romanse czy książki obyczajowe. I choć wydawałoby się, że z dnia na dzień pań piszących kryminały czy thrillery jest coraz więcej to jednak nie jest to aż tak oczywiste. Czy pomysł na pisanie kryminałów był takim wyłamaniem się ze stereotypów, jakim jest - jak kobieta to musi być romans, czy czuje Pani w sobie zew właśnie do tego gatunku? Oczywiście nie zapominajmy o pozycji fantastyka/science fiction pt. „Przepowiednia”, która przy okazji jest też Pani debiutem. Czy planuje Pani wrócić do tego gatunku, czy to była jednorazowa przygoda? Osobiście przyznać muszę, że tak jak Pani w pisaniu tak ja w czytaniu wyłamuję się poza ramy schematów. Zdecydowanie bardziej wolę czytać krwawe i niebezpieczne pozycje niż słodkie i urocze.

NS: Jest coś w tych ostrych historiach, co nas pociąga, prawda? Przepowiednia miała być początkiem mojej drogi w kierunku fantasy. Jako twórcy, najbardziej podoba mi się kreowanie, nie tylko postaci, ale światów, obyczajów, akcji w miejscach, których nie ma, a do których i tak tęsknimy. Moje wyłamanie się z ram opisałabym nieco inaczej. Uważam, że pisarz powinien pisać, tak jak czytelnik czytać. Czytelnicy sięgają po różne książki i nie mówią o sobie, jestem czytelnikiem kryminałów, choć oczywiście, tak jak w Pani przypadku, może być to ten szczególny gatunek. Tak było również u mnie. Chciałam spróbować swoich sił w innym gatunku, jakim był klasyczny kryminał. Przez tę decyzję, wszystkie moje fantastyczne pomysły trafiły do lamusa, bo Wydawca uparł się na Kroniki Klary Schulz. Dziś idę mroczną ścieżką i zagłębiam się w coraz to ciemniejsze zaułki, jakie stanowi thriller psychologiczny. Nie żałuję swojej decyzji, ale wciąż nie wykluczam, że spróbuję swoich sił w jeszcze innym gatunku, lub wrócę do fantasy.


KM: Niestety muszę przyznać, że miałam okazję przeczytać tylko jedną Pani książkę pt. "To nie jest amerykański film". Wiem jednak, że jednymi z pierwszych pozycji spod Pani pióra były kolejne części przygód Klary Schulz. Swoją drogą niebawem, bo już w czerwcu Wydawnictwo Dragon ma wydać kolejną część Nowych Śledztw pani detektyw. Skąd pomysł na umieszczenie akcji w latach 1910 - 1914 (być może lata późniejsze jeśli zechce Pani kontynuować na co pewnie liczą czytelniczki i czytelnicy)? Czy to na przekór tego, że zbyt dużo jest nowoczesnych kryminałów i thrillerów i chce Pani przenieść nas wstecz w czasie o dobrych kilkadziesiąt lat?

NS: Kroniki są wyrazem mojej miłości do rodzinnego Wrocławia. Mogłam rzecz jasna umieścić akcję powieści we współczesnym mieście, ale z kilku powodów odebrałoby to powieści klimat. Po pierwsze Breslau i jego niepowtarzalność. Miasto w mieście, tęsknota za przeszłością, za miejscem, które dziś można zobaczyć już tylko na pocztówkach i starych taśmach filmowych. Po drugie kobieta, w tamtych czasach będąca kimś zupełnie wyjątkowym, przebojowym. Prekursorka, wydeptująca ścieżki przyszłym pokoleniom wyemancypowanych kobiet, uprawiających tzw. męskie zawody. Po trzecie wygoda. Tak, wygoda. W roku 1910, bez badań DNA, a nawet technik daktyloskopijnych, w ciemnych zaułkach niedoświetlonego miasta, przy braku telefonów, czy kamer, łatwiej stworzyć zbrodnię doskonałą. W tych samych warunkach śledcza przesadzająca płoty w długiej do kostek spódnicy, czy rozkopująca groby na niewielkim cmentarzu, jest prawdziwą sensacją. Dlatego Klara tak dobrze się przyjęła i zyskała sympatyków, z czego niezmiernie się cieszę, bo jest ona bliska także mojemu sercu. Najnowsza powieść, Bella Donna, rozgrywać się będzie w Łebie, w lutym, roku 1914. Tę książkę już określiłam „zimnym piwem literatury na lato”.


KM: Ja chcę teraz rozplanować swój czas tak by móc poznać stworzoną przez Panią detektyw i jej przygody, bo po przeczytaniu "To nie jest..." bardzo spodobało mi się Pani pióro. Czy Klara Schulz ma z Panią coś wspólnego? A może podarowała jej Pani cechy osobowości lub wyglądu kogoś bliskiego, lub znanego?

NS: Klara Schulz to w 99 procentach ja sama. Oddałam je swoje zalety, jak i wady (tych jest o wiele więcej), by uczynić ją autentyczną. Dzięki Klarze lepiej poznałam siebie, co okazało się zbawienną autoterapią. Pamiętam nawet, jak dyrektor PRW Kultura, oddany fan Kronik, powiedział na antenie: „Goszczę dziś w studiu Klarę… to znaczy Nadię Szagdaj”. Wtedy do mnie dotarło, że obnażyłam przed Czytelnikami cały swój charakter, swoją osobowość i połowę poglądów na świat. Dziś jestem z tego dumna, bo choć to niełatwe, zaowocowało sukcesem samej postaci Klary, do której zawsze chętnie wracam, która zmienia się wraz ze mną i, z którą łączy mnie pewna mistyczna więź.


KM: Prócz Klary Schulz i bohaterów „To nie jest...” stworzyła Pani jeszcze Inę Fisher. Czy któryś z powołanych do życia bohaterów jest Pani najbliższy sercu? A może jedna z napisanych książek jest tą wyjątkową?

NS: Chyba nie mam ulubionej powieści. Nie oceniam żadnej z nich przez pryzmat recenzji, czy opinii. Każda z postaci ma w sobie coś ze mnie, choć faktycznie jedne lubię bardziej niż inne. Moje książki są tak naprawdę lustrzanym odbiciem mojego stanu psychicznego w momencie, gdy powstają. Amerykański Film pisałam będąc w ciężkiej depresji. LOVE tworzyłam zaraz po trylogii o Klarze. Ta powieść przypomina psa, który zerwał się z łańcucha i biegnie przed siebie. Tak i ja przemierzałam wszystkie współczesne tematy, wyrażałam śmiałe poglądy, wyżywałam się literacko w świecie, od którego byłam odcięta przez trzy lata pisania Kronik. Kroniki zaś są moją sentymentalną ucieczką w przeszłość Dolnego Śląska (i nie tylko, bo i Gdańska na przykład), takim głębokim oddechem, medytacją. Bella Donna powstała podczas mojego leczenia z depresji, dlatego jest wyważona, skrupulatnie zaplanowana, napisana w trzy miesiące i precyzyjna. Przy moim trybie życia, rozterkach, wrażliwości, nigdy nie wiem, co przyniesie kolejna powieść, choć już zaczęłam ją pisać!


KM: Wracając jednak do książki „To nie jest amerykański film” muszę przyznać, że nieźle mną (i za pewnie nie jednym czytelnikiem) Pani wstrząsnęła. Fabuła jak fabuła, ale zakończenie wgniotło mnie w fotel. Czy planuje Pani kolejną część tej książki? Bo końcówka jest niejednoznaczna i nie wiem, czy zostawia Pani otwarte drzwi sobie na ciąg dalszy, czy może karze czytelnikowi zdecydować samemu co z tym zrobić. Ja liczyłabym jednak gorąco na kolejną część i to być w bliższym niż dalszym czasie. No i może równie przewrotną jak ta...

NS: Dzięki za to pytanie! Otóż raczej nie, przykro mi. Ale… Tak samo, jak Ina Fisher pojawia się w Amerykańskim Filmie (dziennikarka reklamująca książkę w telewizorze, który zaraz potem Oliwia wyłącza) i tak samo, jak Ina Fisher czyta w pubie Kroniki Klary Schulz, tak też, w innej powieści planuję powrót jednej z postaci z Amerykańskiego Filmu. Być może, ale tylko być może, padnie wtedy parę zdań na temat tego, co było dalej. Z pewnością jednak, Czytelnicy, a już w szczególności Czytelniczki, będą zadowoleni, że powróci właśnie ta postać. I to w dobrym zdrowiu. Ale więcej spoilerów nie będzie.


KM: I ostatnie już pytanie. Jakie plany na przyszłość? Mam nadzieję, że nie zrezygnuje Pani z pisania i w dalszym ciągu będzie Pani swoim piórem cieszyć i sprawiać przyjemność niejednemu czytelnikowi, w tym mnie.

NS: Dziękuję! Po tej opinii będę się starać trzy razy bardziej! Właśnie zaczęłam pisać kolejną powieść. Współczesny thriller – dramat psychologiczny, który, mam nadzieję, przypadnie Wam do gustu. Cieszę się, że mam dla kogo pisać. Że są wokół mnie ludzie, którzy sięgają po książkę, zamiast przerzucać kanały w telewizorze. Obiecuję Was nie zawieść!

KM: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów tak prywatnych jak zawodowych.


NS: Ja także, za świetny wywiad. Wzajemnie!

sobota, 4 maja 2019

Patrick Modiano - "Dora Bruder"

Tytuł: Dora Bruder
Autor: Patrick Modiano

Stron: 186
Gatunek: literatura piękna, literatura francuska, 
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-811--691-7

Muszę przyznać, że gdy siadałam do tej książki gdzieś w tyle głowy miałam pozycje Yasminy Khadry. Od pierwszej jego książki byłam zakochana, a czytając o Patricku liczyłam na to samo szczególnie, że opis książki był naprawdę zachęcający. Gdy dodałam do tego opis autora, który ponoć jest mistrzem niedomówień oraz niejasności poczułam wręcz pragnienie zapoznania się z jego twórczością. Jako osoba przyzwyczajona do konkretnych objętości książek tym razem nie czułam niepokoju związanego z ilością stron "Dory Bruder". Choć cienka i pisana sporą czcionką to jakoś nie wzbudziła mego niepokoju.

31 grudnia 1941 roku francuska gazeta "Paris-Soir" opublikowała ogłoszenie o poszukiwaniu  piętnastoletniej Dory Bruder.

"Poszukuje się Dory Bruder, lat 15, 155 cm wzrostu, twarz pociągła, oczy szaropiwne, ubrana w popielaty płaszcz o kroju sportowym, bordowy sweter, granatową spódnicę i czapkę, brązowe buty sportowe. Wszelkie informacje kierować do Bruderów, boulevard Ornano 41, Paryż." *

Wiele lat później stare wydanie tej gazety trafia w ręce pewnego pisarza. Postanawia on poszukać informacji na temat dziewczynki. Między 25 lutego 1926  roku, czyli dniem narodzin, a 13 sierpnia 1942 czyli dniem wywiezienia jej do obozu w Drancy szuka jakichkolwiek okruchów o życiu tej istoty. Okazuje się, że sam bywał w okolicy gdzie mieszkała Dora i jej rodzice. 
Autor krok po kroku odkrywając wszystko, do czego jest w stanie dotrzeć. Chce w ten sposób pokonać zapomnienie, a w emocjonalny acz precyzyjny sposób kolejno ukazuje je czytelnikowi. Dzięki temu wprowadza go w okupacyjny czas dla Paryża, gdzie żółta gwiazda Dawida skazywała wielu niewinnych ludzi na śmierć.

Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do tej książki. Autor ma rękę do tworzenia atmosfery oczekiwania i niepewności i za to muszę go pochwalić. Jednak sam styl pisania dość mnie zmęczył. Jako osoba, która zdawała z francuskiego maturę nie czułam jakiegoś braku komfortu w czytaniu, ale osoba niemająca z tym językiem kontaktu może być  poważnie zirytowana ilością nazw miejscowości czy ulic. I choć wiem, że to akurat jest nie do ominięcia to może niepokoić, a wręcz odrzucić wiele osób. Stąd też polecę ją tylko osobom, które nie mają problemu z obcobrzmiącymi nazwami. Pewne jest to, że źle oceniłam autora i ta myśl o Khadrze była błędna. To dwie całkiem różne piszące postacie. Skrajnie różne choć obie warte polecenia. Przyznać jednak trzeba, że "Dora Bruder" Modiano to nie jest lekka pozycja. Trzeba do niej usiąść, oczyścić umysł i poświęcić jej nie tylko swój czas, ale i uczucia. Chętnie poleciłabym ją każdemu, ale wiem, że niewiele osób przez nią przebrnie. Ja sama nie jestem pewna emocji, jakie wywarła na mnie ta książka. Nie chodzi o negatywy, tylko niepewność i nieumiejętność określenia co się czuje po zakończeniu...

* - Cytat z "Dora Bruder" Patrick Modiano, str. 5

Ocena: 8/10

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania dziękuję wydawnictwu Sonia Draga

czwartek, 2 maja 2019

Przedsprzedaż "Podaruj mi jutro" Ilony Gołębiewskiej

Kochane dziewczyny i kobiety właśnie ruszyła przedsprzedaż nowej książki Ilony Gołębiewskiej pt. "Podaruj mi jutro". Ta powieść to pierwszy tom nowej serii, jaka wyszła spod pióra autorki, a mianowicie "Dwór na Lipowym Wzgórzu"


Książka swoją premierę ma co prawda w połowie maja, ale nie od dziś wiemy, że przedsprzedaż lubi kusić niższą ceną. Mało tego! Dostajemy egzemplarz jako jedne z pierwszych czytelniczek. 

Penelope Ward - "Mieszkając z wrogiem"

Tytuł: Mieszkając z wrogiem
Seria: Editio Red
Autor: Penelope Ward

Stron: 320
Gatunek: erotyka, literatura kobieca, romans współczesny literatura współczesna, literatura obyczajowa, romans
Wydawnictwo: Editio
ISBN: 978-83-
283-3936-1


Miałam już okazję czytać książkę Penelope Ward, ale pisaną w duecie z panią Keeland. Jako solistka trafiła w moje ręce po raz pierwszy. Jako że Vi znam bardzo dobrze to bez większych kłopotów rozpoznawałam, mieszankę stylów i to które fragmenty, do której z pań należą. Czytając "Mieszkając z wrogiem" tylko potwierdziłam, że Penelope ma swoje pióro i nie pomylę go z innym dobrze mi znanym. Czy jest ono godne polecenia? Czy warto poświęcić jej czas? Zobaczmy.

Amelia ma zaledwie dwadzieścia cztery lata, gdy świat jej się wali. Najpierw dowiaduje się, że dla swojego ukochanego nie była tą jedyną bowiem Adam od kilku tygodni prowadził nieczystą podwójną grę. Jakby tego było mało umiera ukochana babcia Amelii. Kiedy dziewczyna myśli, że wszystko, co złe już na nią spadło wstrząsa nią jeszcze jedna wiadomość. Spadek, jaki otrzymała od babci i w którego skład prócz biżuterii wchodzi domek podzielony jest na pół. Prócz niej chatkę nad morzem dziedziczy jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa - Justin, który był dla niej jak rodzony wnuk. Problem w tym, że rozstali się wiele lat temu i delikatnie mówiąc nie było to rozstanie w przyjacielskiej zgodzie. Mało tego od tej chwili nie mieli ze sobą kontaktu. 
Tak jak spodziewała się młoda kobieta spotkanie po latach to istny koszmar. Złośliwość, ironia, drwiny i dogadywanie na każdym kroku to praktycznie codzienność, a dom będą dzielić przez całe wakacje, chyba że podzielą się nim okresowo. Jade dziewczyna Justina stara się załagodzić sytuację i spróbować chociaż zneutralizować kontakty tych dwojga, bo na ponowną przyjaźń nie ma co liczyć. Amelia coraz ciężej znosi pobyt na wyspie, ale nie chce stąd uciekać, bo to miejsce wiele dla niej znaczy. Głęboko wierzy, że uda jej się porozmawiać z Justinem i wyjaśnić to, co wydarzyło się między nimi lata temu. Problem w tym, że jak to mówią do tanga trzeba dwojga i sama nic nie wskóra...

Co ciekawe to tylko malutka część tego, co przydarzy się Amelii oraz Justinowi. Ta książka choć nie zapowiada ukrywa wiele i to niekoniecznie smutnych i dramatycznych momentów choć przyznać trzeba, że one są kanwą dla całej historii. To, co mnie trochę zbijało z pantałyku to mieszanie przez Penelope naprawdę romantycznych momentów z wręcz powiedziałabym wulgarnym i wyuzdanym erotyzmem. Na początku miałam do tego mieszane uczucia, ale dość szybko przełączyłam się na jej tryb i czytało mi się bardzo przyjemnie. Choć to moje pierwsze spotkanie z Ward jako solistką to na pewno nie ostatnie. Ma w swoim piórze charakter i potrafi z niczego zrobić coś. I choć historia, jakich wiele w dzisiejszej literaturze to muszę przyznać, że żeby ją stworzyć na nowo to trzeba to umieć i Penelope to potrafi. Mimo dramatów lektura jest niezwykle przyjemna i lekka w czytaniu oraz odbiorze. Myślę, że teraz jak robi się cieplej niejedna dziewczyna lub kobieta śmiało może po nią sięgnąć i spędzić razem z bohaterką oraz piękną pogodą kilka godzin w domku nad brzegiem morza...

<Ocena 7/10>


Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu Editio

środa, 1 maja 2019

Kerry Wilkinson - "W potrzasku"

Tytuł: W potrzasku
Cykl: Detektyw Jessica Daniel (Tom 1)
Seria: Dragon Kryminał
Autor: Kerry Wilkinson
Stron: 312
Gatunek: kryminał, thriller, sensacja, dramat,  
Wydawnictwo: Dragon
ISBN: 978-83-788-7889-6

Lubię czytać kryminały co wiadomo nie od dziś. Serie są przeze mnie chętnie zaczynane i tylko w ostateczności nie kończone, bo staram się mimo wszystko kontynuować jeśli już zaczęłam. Cykl z Jessicą Daniel, jaki się przede mną ukazał dzięki Kerry'emu Wilkinsonowi zaciekawił mnie praktycznie od ręki. Sama okładka i tytuł zainteresowały, opis zaś zaintrygował do reszty. Oczywiście skorzystałam z mojej ciekawości jeśli chodzi o literaturę i nie zawahałam się usiąść i przeczytać tej książki.

Zaledwie trzydziestojednoletnia sierżant Jessica Daniel ma przed sobą trudny orzech do zgryzienia. Jest nim nowe śledztwo, do jakiego zostaje przydzielona. Wiadomo praktycznie od ręki, że ofiara, którą jest kobieta została zamordowana. Z głębokimi ranami na szyi leży martwa w swoim łóżku. Jedyne co trzeba zrobić to poszukać winnego tej zbrodni. Problemem okazuje się fakt jak morderca dostał się do środka. Wszystkie okna i drzwi są pozamykane, a osoby, które mogłyby mieć dostęp do domu mają alibi na czas zbrodni. Jak to możliwe? 

Nie mija zbyt wiele czasu jak dochodzi do kolejnej zbrodni. 


„Miejsce drugiego morderstwa było bardzo podobne do pierwszego z jedną zasadniczą różnicą. Sam fakt, że je popełniono, nie oznaczał, że należy je łączyć z poprzednim – dopóki nie zobaczy się miejsca zbrodni. Odniesienia do zabójstwa Yvonne Christensen były aż nadto widoczne. Posiadłość znajdowała się niecały kilometr od jej domu, lecz tym razem ciało zostało znalezione w fotelu w salonie. Wyglądało na to, że tym razem nie odbyło się bez walki, ale na szyi ofiary i tak było widać głębokie rany. Różnica polegała na tym, że teraz ofiarą był mężczyzna.” *

Czy faktycznie za zabójstwem stoi jedna osoba? Jak dostaje się do domów ofiar i jak z nich wychodzi? Ile łącznie będzie ofiar? Co i czy w ogóle coś je ze sobą łączy? Jaki motyw ma morderca lub mordercy?

Jak by tego było mało Jessica prócz problematycznego śledztwa na głowie ma jeszcze dobrze poinformowanego dziennikarza Garry'ego Ashforda, do którego od początku pała nienawiścią. Dość szybko okazuje się jednak, że dwójka ludzi z jakże wrogich sobie zawodów bardzo szybko łapie nić porozumienia i zaczynają pomagać sobie nawzajem. To, co nurtuje sierżant Daniel to fakt kto jest informatorem młodego dziennikarza.

Sposób przedstawienia bohaterów przez Kerry'ego zdecydowanie przypadł mi do gustu. Stworzona przez niego sierżant Jessica Daniel dzięki wadom, jakim jest bałaganiarstwo czy niewyparzony język powodują, że odbieramy ją jako niezwykle ludzką postać. Z drugiej strony dziennikarz Ashford, który nie został nakreślony jako pijawka lecz mężczyzna z empatią i zrozumieniem, który potrafił napisać artykuł tak by zadowolić dwie strony. Teraz czekam na kolejne pozycje Wilkinsona wydane po polsku by móc poznać kolejne przygody Jessiki Daniel. "W potrzasku" zaś polecam każdemu miłośnikowi lżejszych kryminałów, gdzie krew nie leje się strumieniami natomiast zagadka unosi się w tle.

* - cytat z "W potrzasku" Kerry Wilkinson, str. 89

<Ocena: 8/10>

Za udostępnienie egzemplarza do przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję  Wydawnictwo Dragon